Gdy pasażerowie dowiedzieli się o awarii, najpierw nie dowierzali, potem bali się coraz bardziej. Jedni rozpamiętywali swoje życie, inni gorliwie, w myślach, modlili się do Boga. Wśród nich był Piotr Chyła, wikariusz prowincjała Warszawskiej Prowincji Redemptorystów.
Ksiądz modlił się za pasażerów
Na godzinę przed planowanym końcem lotu usłyszał, że konieczne jest lądowanie awaryjne z powodu błędu technicznego. Siedział akurat blisko wyjścia awaryjnego. Przez 40 minut nie wiedział, co się z nim stanie. Jako jedyny ksiądz na pokładzie w myślach rozgrzeszył wszystkich pasażerów. Dwa razy, najpierw po niepokojących słowach kapitana, potem tuż przed dotknięciem ziemi przez maszynę. I żarliwie się modlił, trzymając swój miniaturowy relikwiarz, kosmyk włosów papieża Polaka, którego jest szczęśliwym posiadaczem. - Zawsze ze sobą wożę relikwie błogosławionego Jana Pawła II i Joanny Beretty Molli - zdradza "Super Expressowi" o. Chyła.
Jan Paweł II ciągle był z nimi
Gdy maszyna podchodziła do lądowania, nagle zapadła niesamowita cisza. - Spodziewaliśmy się uderzenia, ale samolot dotknął ziemi, jakby wylądował na gąbce - mówił kapłan w TV Trwam. Czy kapitanowi pomogły relikwie na pokładzie? - To, co najważniejsze, dokonało się w sercach i umysłach pasażerów. Nie chcę budzić sensacji ani mówić, że ocaleliśmy za przyczyną papieża - stwierdza skromnie o. Chyła. - Ale modliłem się do błogosławionego Jana Pawła II o wstawiennictwo. Na to wydarzenie powinniśmy spojrzeć z dwóch stron, z tej widzialnej i niewidzialnej, bożej. To, co się wydarzyło, to ogromna Boża Opatrzność - dodaje.
Pilot bohater też wierzy w opatrzność
Podobnie sądzi bohaterski pilot Tadeusz Wrona (54 l.), który jest gorliwym katolikiem. - Wierzę, że opatrzność boska nad nami czuwała. Niewykluczone, że wylądowaliśmy dzięki modlitwom rodzin i bliskich, którzy oczekiwali na nas na lotnisku.