Powiesił się w piwnicy
Dramat rozegrał się w sobotę. Późnym wieczorem emerytowany chor. Muś zszedł do piwnicy swojego bloku w podwarszawskim Piasecznie. Kiedy długo nie wracał, około godz 23.30 jego żona poszła sprawdzić, czy nic się nie stało. Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyła powieszone zwłoki męża. Zszokowana kobieta w pierwszym odruchu pobiegła do sąsiada i poprosiła go o pomoc. Ten wezwał karetkę i policję. Pogotowie, które przybyło po kilku minutach, stwierdziło zgon. Wstępnie przyjęto, że Muś sam targnął się na swoje życie.
- W poniedziałek wszczęliśmy śledztwo w tej sprawie i również wczoraj o godz. 13 w Zakładzie Medycyny Sądowej przeprowadzono sekcję zwłok mężczyzny. Zgon nastąpił na skutek ucisku pętli na narządy szyi. Na ciele mężczyzny nie ujawniono żadnych innych obrażeń, które mogłyby być przyczyną śmierci. Wszystko wskazuje na to, że doszło do samobójstwa. Mężczyzna nie zostawił listu pożegnalnego. Zleciliśmy też badania toksykologiczne, które wykażą, czy mężczyzna był pod wpływem środków psychoaktywnych - mówi w rozmowie z "Super Expressem" Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Zaprzeczał oficjalnej wersji wydarzeń
W samobójczą śmierć chorążego trudno uwierzyć szefowi zespołu parlamentarnego zajmującego wyjaśnianiem przyczyn katastrofy smoleńskiej. Szczególnie, że technik jaka-40 był osobą, która kwestionowała ustalenia tzw. komisji Millera. - Nie było żadnych przesłanek wskazujących, aby chor. Muś miał targnąć się na swoje życie. Ciężko w to uwierzyć. On był jednym z dwóch świadków, którzy słyszeli przez radio jak Rosjanie zezwalają Tu-154 zejść do 50 m. Słyszał też wybuchy, które później doprowadziły do zniszczenia samolotu w powietrzu - twierdzi Antoni Macierewicz (64 l.).
W trakcie prowadzonego przez prokuraturę śledztwa Muś zeznał m.in, że wieża kontroli lotów na smoleńskim lotnisku pozwoliła zejść pilotom prezydenckiej maszyny na wysokość 50 metrów. Miał to usłyszeć w trakcie oczekiwania na jej przylot. Tymczasem w oficjalnych stenogramach z rozmów obsługi lotniska z Tu-154 mówi się o 100 metrach. To istotna różnica. Bowiem na Siewiernym pułap 100 metrów jest najniższym, na jaki może zejść samolot przed podjęciem decyzji o lądowaniu. Gdyby więc zeznania Musia dało się potwierdzić, wskazywałoby na złamanie procedur przez Rosjan i ich istotną winę w spowodowaniu tragedii...