Około 40-letnia kobieta przystanęła w połowie mostu, swoją kurtkę i torebkę rzuciła na chodnik, a sama zaczęła wspinać się po barierce i przechodzić na jej drugą stronę. Zatrzymała się na gzymsie, wciąż kurczowo trzymając się barierki i już szykowała się do skoku... Chciała zabić się, skacząc z kilkudziesięciu metrów wprost do lodowatej Wisły!
Serce podeszło mi do gardła, a moje ręce tak się trzęsły, że z trudem wykręciłam numer alarmowy 112. - Na moście Poniatowskiego jakaś desperatka próbuje odebrać sobie życie! Przyślijcie kogoś natychmiast, ona stoi po drugiej stronie barierki - powiedziałam drżącym głosem. Dyspozytor natychmiast zareagował, mówiąc, że patrol już tam jedzie.
Niestety, na ruchliwej ulicy nie mogłam się zatrzymać, więc przejechałam jeszcze kilkaset metrów, by zawrócić na najbliższym rondzie. W myślach błagałam tylko o jedno - żeby ta kobieta w międzyczasie nie skoczyła...
Po trzech minutach dotarłam w to samo miejsce. Kobieta wciąż stała na wąskim gzymsie, tuż nad gigantyczną przepaścią. Na szczęście dwaj dobrze zbudowani mężczyźni, którzy po chwili również zatrzymali się, widząc desperatkę - już zdołali ją złapać. Trzymali za ręce i ubranie. - Prosimy, niech pani przejdzie na drugą stronę - mówiliśmy. Ale ona nie dawała za wygraną. Przez cały czas stawiała opór, trzymała się barierki, starając się oswobodzić z objęć ratujących ją ludzi.
- Dlaczego chce pani to zrobić? - spytałam. - Nikomu nie życzę tragedii, którą ja przeżyłam - odpowiedziała lakonicznie kobieta. - Błagam, puśćcie mnie, pozwólcie mi skoczyć - krzyczała.
Dopiero kiedy dojechali policjanci, mężczyznom udało się siłą przeciągnąć kobietę na drugą stronę. A ona wciąż patrzyła tylko w jeden punkt, nie można było nawiązać z nią kontaktu.
Dopiero gdy bezpieczna, w towarzystwie policjantów, niedoszła samobójczyni wsiadła do radiowozu, zaczęłam się zastanawiać, jak ogromny dramat musiał rozegrać się w jej życiu, że zdecydowała się na tak ostateczny krok! I zrozumiałam, że czasami wezwanie policji czy pogotowia albo zwykła próba rozmowy mogą uratować komuś życie! A ze świadomością podjęcia tej próby (oby zawsze udanej) żyje się przecież o wiele lepiej niż z wyrzutami sumienia...
Dziękujemy za bohaterstwo:
Nadkomisarz Marcin Szyndler (32 l.), rzecznik prasowy stołecznej policji:
- Tylko dzięki szybkim reakcjom świadków tego typu zdarzeń udaje nam się ratować ludzi. Dlatego kiedy na naszych oczach rozgrywa się jakaś tragedia, od razu powinniśmy wezwać pomoc. Tak jak zrobiła to reporterka "Super Expressu". Brawo, dziękujemy wam.