W czwartek stanowcze "nie" poczynaniom Jarosława Kaczyńskiego powiedziała grupa działaczy z Wielkopolski. Po tym, jak komitet polityczny partii nie zgodził się, aby w eurowyborach startował Marcin Libicki, z partii wystapił sam Libicki i dwóch posłów Prawa i Sprawiedliwości.
W ich ślady poszli również lokalni działacze, którzy rzucili partyjne legitymacje. Ale na tym nie koniec. Bunt wybuchł również w Bydgoszczy. Działacze nie chcą zgodzić się na ustalenia, które narzucił im prezes.
Nieoczekiwanie, bez konsultacji z lokalnymi strukturami, kierownictwo PiS ogłosiło, że "jedynką" do europarlamentu w woj. kujawsko-pomorskim będzie Ryszard Czarnecki. Tymczasem od kilku miesięcy "jedynka" była zarezerwowana dla senatora i byłego prezydenta Bydgoszczy Kosmy Złotowskiego, a "dwójka" dla byłego senatora Józefa Łyczaka - pisze "Dziennik".
- Liczymy, że kierownictwo partii zmieni decyzję w sprawie jedynki do
europarlamentu z naszego regionu - tłumaczy w rozmowie z "Dziennikiem"
poseł Wojciech Mojzesowicz. - Ludzie to nie klocki lego - dodaje szef
PiS w Bydgoszczy.
- To nie chodzi o Czarneckiego. Nic przeciwko niemu nie mam. On jest nawet dobrze przygotowany. Chodzi o formę i sposób konsultowania decyzji - mówi Mojzesowicz.