- Pracowaliście wspólnie w serialu "Daleko od noszy". Ania trafiła na plan przez casting? A może po prostu zamarzył pan, by była w ekipie?
- To nie był casting. Paweł Wawrzecki, który grał z Anią w "Złotopolskich" i również u mnie, powiedział mi, że Ani bardzo podoba się nasz sitcom "Daleko od noszy". Na to ja mówię: "Zapytaj ją, czy by nie zagrała". Odpowiedział, że się zgodziła. Spotkaliśmy się we dwójkę w kawiarni, rozmowa była krótka, bo z nią rozmawia się... rozmawiało się normalnie, czyli: "Chcesz zagrać?". "Chcę". "Epizod czy w ogóle pograłabyś?". "Pograłabym". "No to wymyślimy sobie razem postać, żeby to miało ręce i nogi". Kilka minut i wiedzieliśmy, że będzie porządna współpraca.
- Jaka była Ania?
- Energetyczna, wulkaniczna na pograniczu ADHD. Ale z drugiej strony, jak trzeba było, maksymalnie skoncentrowana. To ogromna umiejętność. Są ludzie, którzy tylko potrafią szaleć, są też tacy, którzy są tak skoncentrowani na pracy, że nie mają normalnego życia. A tutaj pełen wachlarz możliwości na zawołanie. Ona bardzo dobrze słuchała. Przecież to była bardzo szybka produkcja. Jedna uwaga i już było bardzo dobrze. Bo ona jest... była w gruncie rzeczy bardzo profesjonalna, potrafiła być luzacka, ale konkretna.
- Radosław Piwowarski opowiadał mi, że zabronił jej iść do szkoły teatralnej, bo szkoda było, w jej wypadku, marnować cztery lata. Miało to znaczenie?
- Nie miało żadnego. Nie zawsze, ale bywało, że z interpretacją komediową, przecież najtrudniejszą, wspinała się na takie wyżyny, że dobrzy wychowankowie dobrych akademii teatralnych nie byliby w stanie tego zrobić. Czasami można być dobrze wykształconym, ale nie mieć tego, co się nazywa palcem bożym. Ona to miała.
- Wielu komików genialnie rozbawia publiczność, ale w życiu prywatnym są mrukami. Czy Ania miała poczucie humoru?
- Odpowiedź jest krótka. W garderobie, w której byli Wawrzecki, Kowalewski, Śleszyńska, Suchora, Gąsowski, Tyniec i ja, ton nadawała Ania. To Ania nas rozśmieszała. W takim gronie wyjadaczy! Była nieprawdopodobnie śmieszna, gdy parodiowała scenki, cytowała osoby. Fantastycznie potrafiła opowiadać... To była tajemnica, ale teraz mogę ją zdradzić. Przygotowywaliśmy monodram kabaretowy, duże godzinne widowisko. Tytuł: "Cała ja!". To Ania zachęciła mnie do napisania tej sztuki, to była naturalna kolejność jej zawodowego rozwoju... I któregoś dnia, dokładnie pamiętam, 26 lipca 2013 roku, Ania dzwoni do mnie o godzinie 7.30, a artyści nie dzwonią do siebie o godzinie 7.30, dzwoni bardzo wystraszona i mówi: "Krzysiek, ja otrzymałam wyniki badań i coś jest. Zawieśmy na razie próby, nie mogę ci podać terminu, bo ja muszę wyjaśnić te sprawy zdrowotne". Tydzień wcześniej zakończyliśmy sesję do plakatu tego widowiska. Przykro mi, to miała być nasza największa praca. Ja tych tekstów już nie opublikuję, wraz ze zniknięciem Ani znikną i one.
- Jest pan ojcem, artystą, znał Anię. Jak wielu ludzi zapewne zadaje sobie pan pytanie, dlaczego Ania musiała odejść. Jaką znajduje pan odpowiedź?
- Trudno mi uwierzyć, że Bogu była bardziej potrzebna niż nam.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Zobacz: Pogrzeb Anny Przybylskiej. Anna Przybylska spoczęła w grobie ojca