Rosjanie stwierdzili, że do tragedii pod Smoleńskiem doszło m.in. dlatego, że na załogę samolotu była wywierana silna presja ze strony pasażerów. A konkretniej to gen. Andrzej Błasik, który do ostatnich sekund feralnego lotu był w kokpicie Tu-154M, miał kazać pilotom lądować.
Z oskarżeniami zawartymi w raporcie MAK nie zgadzają się rodzice dowódcy tupolewa, kpt. Arkadiusza Protasiuka. Mają żal do rządu, że nie zrobił nic, by końcowa wersja dokumentu była inna. W rozmowie z tvn24 przekonują, że nie może być mowy o jednostronnej winie pilotów.
Przeczytaj koniecznie: Ojciec generała Błasika: Rosjanie kłamią w sprawie mojego syna. On miał generalski honor!
- Arkadiusz był doskonale wyszkolony, a doświadczenie zdobywał z każdym lotem. Był bardzo odpowiedzialnym człowiekiem i do każdego lotu przygotowywał się niezwykle starannie. Analizował, kogo ma na pokładzie, analizował rangę wizyty – opisują syna. - Mając świadomość, jakie są warunki na lotnisku w Smoleńsku, nigdy nie zdecydowałby się na lądowanie. Skoro postanowił lądować, to znaczy, że nie pozostawiono mu alternatywy – dodają.
Rodzice kpt. Protasiuka sugerowali też, że ich syn podczas lotu 10 kwietnia, ale też podczas innych lotów, był poddawany presji. Nie precyzują jednak kto dokładnie wywierał na niego nacisk. Dowódcy z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego? Sam zwierzchnik sił powietrznych gen. Andrzej Błasik czy ważni pasażerowie, którzy byli na pokładzie samolotu?