Był niedzielny poranek. Elżbieta (26 l.) i Leszek (32 l.) K. szykowali swoje trzy córki do wyjazdu do kościoła. Gabrysia (2,5 r.) i jej starsza o rok siostrzyczka Milena, już ubrane, pierwsze wsiadły do zaparkowanego w garażu samochodu. Czekały na rodziców i najmłodszą siostrzyczkę.
To była petarda na dziki
2,5-latka nie mogła usiedzieć spokojnie. Kręciła się, rozglądała, aż znalazła w aucie ojca pozostawioną tam przez przypadek petardę. To był mały ładunek. Leszek K. używał takich do odstraszania dzików z pola kukurydzy.
- Może pomyślała, że to cukierek - zastanawia się dziadek dziewczynek. Z otwartej przez Gabrysię petardy najprawdopodobniej skoczyła iskra, od której zajęła się kanapa samochodu i przymocowany do niej dziecięcy fotelik.
Patrz też: Warszawa: Ania wraca do życia A MOGŁA SPŁONĄĆ
Rodzice ugasili ogień
- Nie było słychać eksplozji. Nagle do domu wbiegła Milenka z krzykiem, że samochód się pali - opowiada babcia dziewczynek, pani Lucyna. Zaalarmowani przez dziecko rodzice wbiegli do garażu. Szybko ugasili płomienie we wnętrzu samochodu. Niestety, ogień dotkliwie poparzył 2,5-latkę. Dziecko z oparzeniami III stopnia trafiło śmigłowcem do szpitala przy ul. Niekłańskiej w Warszawie. Utrzymywane jest w śpiączce farmakologicznej.
Jest w ciężkim, ale stabilnym stanie
Niezbędne będą przeszczepy skóry, między innymi na twarzy. - Jej stan jest ciężki, ale stabilny - mówią lekarze. - Bardzo boimy się o naszą Gabrysię. Modlimy się, aby z tego wyszła - rozpacza babcia Gabrysi.