- Po co mam się wtrącać, wszystko byłoby później na mnie - żali się w rozmowie z "SE" Nelli Rokita. Poirytowana całą sytuacją jest też niemiecka prokuratura, która czeka na zapłacenie 3 tys. euro grzywny. I choć jest gotowa pójść na duże ustępstwa i rozłożyć publicyście z Krakowa karę na raty, to ten nadal zachowuje się jak rozkapryszone dziecko.
Patrz też: Rokita wyprowadzony z samolotu w kajdankach!
Od dwóch miesięcy, Jan Rokita jest ścigany w Niemczech listem gończym, wydano za nim nakaz aresztowania. Wszystko dlatego, że nie zapłacił grzywny. Każde pojawienie się Rokity w Niemczech spowoduje, że trafi za kratki. Mimo upływu czasu, były polityk nic sobie jednak z tego nie robi. - Namawiałam go, by zapłacił. Bo ja mam ugodową naturę i nie jestem taka jak mąż. Janek mi powiedział, to idź i zapłać. Ale ja nie chcę się wtrącać, bo wszystko byłoby później na mnie - tłumaczy nam Nelli Rokita.
Przyznaje, że od wydania nakazu aresztowania za Janem ona gościła na terenie Niemiec. Natomiast jej mąż nie pojawił się tam ani razu. - Po co kusić los? - pyta. Takim obrotem sprawy coraz bardziej zdenerwowana jest niemiecka prokuratura. Na zapłacenie grzywny czeka od sierpnia 2009 r., kiedy uznała Rokitę za winnego zakłócenia porządku.
Przeczytaj koniecznie: 13 dowodów na to, że Rokita przynosi pecha
Zdaniem Ralpha Reitera z prokuratury w Landshut raczej nie jest możliwe, żeby Jan Rokita nie otrzymał wezwania do zapłaty grzywny albo, żeby o tym nie wiedział. - Ale jeśli przy tym by się upierał, możemy posłać kuriera, który osobiście doręczy wezwanie. Możemy też rozłożyć płatność na raty, jeżeli wpłynie do nas taki wniosek. Prawo jest jednak prawem i pan Rokita będzie traktowany tak, jak każdy inny, kto dopuści się podobnego wykroczenia - mówi nam prokurator Reiter.