Rokita, który nie przestał być politykiem Platformy Obywatelskiej, pomimo ponownych upomnień do tej pory nie zapłacił 3000 euro (około 12 tys. złotych) grzywny za chuligański wybryk na pokładzie samolotu Lufthansy.
Pytanie tylko, czy upór nie sprowadzi na Rokitę jeszcze większych kłopotów? Prawo jest bezlitosne i jeżeli niedoszły premier z Krakowa nadal będzie się uchylał od płacenia, to według niemieckiego kodeksu wykroczeń grozi mu kara pozbawienia wolności.
Przypomnijmy: "Incydent monachijski" to historia z 10 lutego 2009 roku. Już w samolocie Rokita wpadł w taką furię (według świadków miał m.in. odepchnąć stewardesę), że interweniować musiało aż czworo policjantów. W końcu niedoszły premier z Krakowa został powalony na podłogę samolotu, skuty kajdankami i wyprowadzony jak pospolity bandyta. - "Ratujcie mnie, Niemcy mnie biją" - krzyczał przestraszony.
O co w ogóle poszło? O... płaszcz i kapelusze Rokitów, które stewardesa pozwoliła sobie przenieść na inne miejsce. Rokitowie tymczasem przedstawiali inną wersję wydarzeń. Od początku przekonywali, że padli ofiarą niemieckiej niechęci. Prokuratura i świadkowie mieli inne zdanie.
A tak internauci upamiętnili wybryk Rokity: