Ale to nie wszystko! Dotarliśmy również do kolejnego świadka awantury, który pogrąża niedoszłego premiera. - To, co wyprawiał w samolocie, było żałosne i poniżające. Rokita zachował się jak zwykły tchórz. Było mi za niego wstyd - mówi nam pani Wiesława z Krakowa, która siedziała dwa rzędy za awanturującym się politykiem.
Pani dr Wiesława K. (imię na jej prośbę zostało zmienione) pracuje na jednej z krakowskich uczelni wyższych. 10 lutego wracała z zagranicznej konferencji naukowej tym samym samolotem, co państwo Rokita. To jej słowa: "Niech pan wysiądzie" można usłyszeć na słynnym nagraniu w tle wrzasków błagającego o pomoc polityka. Pani Wiesława początkowo nie chciała rozmawiać o incydencie w Monachium.
- Miałam nadzieję, że pan Rokita ochłonie i przeprosi za swoje skandaliczne zachowanie. Kiedy jednak dowiedziałam się, że robi z siebie ofiarę i domaga się od linii gigantycznego odszkodowania, postanowiłam przerwać milczenie - mówi. Tylko "Super Expressowi" i tygodnikowi "Przegląd" zgodziła się opowiedzieć o tym, co naprawdę zdarzyło się na pokładzie.
None
Jej zdaniem Rokita od początku zachowywał się bardzo arogancko. - To była postawa człowieka, któremu wszystko się należy. Biła z niego wyższość - wspomina. Potwierdza, że całą awanturę wywołał właśnie niedoszły premier, który rozsiadł się w klasie biznes, choć miał bilet w klasie ekonomicznej. - Stewardesa grzecznie zwróciła mu uwagę i przeniosła płaszcze. W odpowiedzi rozzłoszczony polityk krzyknął: "Co za chamstwo!" i wyraźnie popchnął stewardesę - opowiada nam pani Wiesława.
Po tym incydencie pilot poprosił, by awanturujący się pasażer opuścił dobrowolnie pokład samolotu. Niestety, Rokita kurczowo trzymał się fotela. Wówczas, jak mówi nam pani Wiesława, do akcji wkroczyli funkcjonariusze straży granicznej i policji. Najpierw poprosili, by wyszedł z samolotu. Gdy to nie poskutkowało, chwycili go za ramiona i próbowali wyciągnąć. - To był jeden wielki pisk, wzywanie rodaków, Jezusa i nie wiadomo kogo jeszcze na pomoc - relacjonuje pani doktor. W rozmowie z nami przyznaje, że całą sytuacją była mocno zażenowana. - Choć nie jest już przecież parlamentarzystą krzyczał: "Ratujcie, Polacy, rodacy, jestem przecież posłem".
Gdy Rokitę wyprowadzano, ludzie zaczęli klaskać. - Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, gdyż mogliśmy wreszcie wystartować - wspomina pani Wiesława.
Teraz sprawą przeciwko Rokicie zajmuje się prokuratura w Landshut. Jak poinformował nas Hans Petre Kammerer z Oberbayerpolizei, Rokicie postawiono kilka zarzutów, m.in. zakłócenia bezpieczeństwa lotu i naruszenia nietykalności cielesnej stewardesy. Najnowszy zarzut dotyczy zaś stawiania oporu wobec funkcjonariusza państwowego. Sprawa jest poważna. - Tylko to przestępstwo zagrożone jest karą od trzech miesięcy do dwóch lat więzienia - tłumaczy nam mecenas Jacek Franek, znawca prawa niemieckiego. Za naruszenie nietykalności stewardesy Rokita może pójść do więzienia nawet na pięć lat.