Pierwszy raz uderzył w maju 2010 roku. Ubrany w czapkę z daszkiem wszedł do jednego z banków we wschodniej części Łodzi. W niewielkiej placówce nie było ochroniarza. Dyskretnie, nie wzbudzając zainteresowania innych klientów, podszedł do kasjerki, szeptem zagroził jej, zamachał pistoletem i zażądał pieniędzy. Przestraszona kobieta wydała całą gotówkę, którą przechowywała w małym sejfie. Kazimierz B. pieniądze schował, a potem zdecydowanym krokiem wyszedł na zewnątrz.
Kilka dni po napadzie media opublikowały jego portret pamięciowy i zdjęcia z monitoringu. Nikt jednak nie rozpoznał sprawcy. To go najwyraźniej rozzuchwaliło. Przez ponad rok wodził policję za nos i napadał na kolejne banki. Zawsze działał w ten sam sposób.
- Łącznie w kilkunastu napadach ukradł około 170 tysięcy złotych - mówi Joanna Kącka (37 l.) z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Z czasem rozszerzył teren swojej działalności. Zaczynał od Łodzi, potem były Pabianice, Sieradz. Napadł też na banki w województwach śląskim, kujawsko-pomorskim i świętokrzyskim.
Policjanci nie dawali za wygraną. Ustalili, że potencjalnym sprawcą może być Kazimierz B., rolnik ze wsi Bukowiec koło Łodzi. - Mężczyzna dotychczas nie był notowany, co ułatwiało mu przestępczą działalność - wyjaśnia Joanna Kącka. - Rozwiedziony, z wyższym wykształceniem, oficjalnie utrzymywał się z uprawy ziemi.
Rozpoczęto obserwację mężczyzny. Kilka dni temu wrócił z wczasów w Egipcie, na które pojechał zaraz po napadzie na bank na Śląsku. Najwyraźniej potrzebował gotówki, bo zaczął szykować się do kolejnego skoku. Tym razem w Ostrowie Wielkopolskim. Policjanci go ubiegli i zatrzymali. Podczas przesłuchań przyznał się do winy. Za napady z bronią w ręku grozi mu do 12 lat więzienia.