Godz. 21.30. Ekskluzywna restauracja w hotelu "Renesans" w Krynicy. Za jednym ze stołów dostrzegamy ministra finansów Jacka Rostowskiego. Czyżby główkował nad polepszeniem sytuacji finansów publicznych w Polsce? To poważny problem, bowiem ostatnie prognozy są alarmujące.
Nic z tego. Szybko okazuje się, że grubo się mylimy, wierząc w wytężony wysiłek ministra. Rostowski zajrzał do knajpki w zupełnie innym celu. Jakim? Ministrowi zachciało się wypić kilka głębszych. Swoją zachciankę realizował wraz z kompanami ponad godzinę, w międzyczasie spożywając wykwintną kolację. Podczas wizyty w restauracji uśmiechał się wyraźnie zadowolony.
Tyle że Polakom wcale nie jest do śmiechu. A ministrowi Rostowskiemu również nie powinno. To właśnie szef resortu finansów ujawnił w sobotę, że przyszłoroczny deficyt budżetowy sięgnie 52 mld zł, czyli prawie dwa razy więcej niż w tym roku. To ogromne zaskoczenie dla ekonomistów, którzy prognozowali poziom nieco ponad 30 mld zł. Co na to Rostowski? Robi dobrą minę do złej gry. - Polityka rządu w dobie wielkiego kryzysu gospodarczego była słuszna i skuteczna. Wybraliśmy inną drogę i dzięki niej Polska przeszła przez ten kryzys bez recesji - broni się minister. Tyle że ostatnie doniesienia w polskiej gospodarce nie napawają optymizmem. Niesprzedane do tej pory stocznie: szczecińska i gdyńska, widmo podwyższenia podatków i ciągły problem z bezrobociem. Według Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, stopa bezrobocia w sierpniu wyniosła 10,8 proc. Z kolei liczba bezrobotnych wyniosła 1 mln 690,1 tys. osób i była wyższa o 14 tys. osób niż w lipcu. Radzimy ministrowi, by wznosił toasty po uporaniu się z tymi problemami!