W rozmowie z "Gazetą" ekspert próbuje wytłumaczyć, jak mogło dojść do zamiany ciał ofiar katastrofy smoleńskiej Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej.
Zdaniem Szczerbakowa, wszystkiemu winien jest pośpiech. Ciała mogły zostać zabrane do Polski, przed ostatecznym zakończeniem procedur identyfikacyjnych. - To wielce prawdopodobne - mówi. Zaznacza również, że analiza DNA to długi i delikatny proces. - Na wyniki takiego badania trzeba czekać co najmniej tydzień. Często trzeba jeszcze wykonywać dodatkowe analizy. To może trwać nawet miesiącami - wyjasnia ekspert.
- Zmarłych rozpoznawano w Moskwie, okazując ciała bliskim, znajomym, na podstawie znaków szczególnych na ciele. Dobrze pamiętam, w jakiej atmosferze się to odbywało - wspomina.
- Eksperci mieli do czynienia z przerażonymi, oszalałymi z bólu ludźmi, którym trzeba pokazać koszmarnie wyglądające strzępy ciał. Chcieliby jak najszybciej skończyć z tym, nie męczyć więcej ludzi, któzy i tak byli pogrążeni w rozpaczy. W takiej atmosferze, szczególnie po katastrofie o takiej skali, może dojść do zamieszania i błędów - tłumaczy Szczerbakow.