Wątpliwości odnośnie obliczeń zawartych w raporcie ma "Gazeta Polska". Jej dziennikarze określają ustalenia komisji jako "niewiarygodne". Przytoczyli wypowiedź specjalisty w dziedzinie nawigacji lotniczej, Marka Strassenburga Kleciaka, według którego nawet jeśli Tu-154 podchodził do lądowania z prędkością 300 km/h, a jego droga hamowania wynosiłaby 10 metrów, to przeciążenie w momencie zderzenia z ziemią wyniosłoby nie 100, ale 40 g.
"Gazeta Polska" sugeruje, że droga hamowania była dużo dłuższa - rozpoczęła się po zahaczeniu skrzydłem o wierzchołki drzew. Według obliczeń zamieszczonych w artykule, by osiągnąć przeciążenie 100 g, maszyna musiałaby zatrzymać się z prędkości 300 km/h do 0 na dystansie 3,5-4 metrów.
Innego zdania jest cytowany przez tygodnik ekspert z Politechniki Warszawskiej, prof. Zdobysław Goraj. Nie zgadza się z twierdzeniem, że maszyna wytraciła prędkość w wyniku zahaczenia o drzewa. Według specjalisty, zderzenie potężnej maszyny z drzewami nie spowodowało jej zasadniczego spowolnienia - doprowadziło jedynie do oderwania fragmentu skrzydła, co spowodowało, że pilot całkowicie utracił kontrolę nad samolotem. Ważna jest prędkość w momencie uderzenia w ziemię - a ona zdaniem profesora Goraja mogła wynosić 280 km/h, przy której przeciążenie wynoszące 100 g na pokładzie feralnego tupolewa było możliwe.
Prof. Goraj podważa te tezy, ale zgadza się z "Gazetą Polską" w jednym - do dokładnego ustalenia przeciążenia w momencie zderzenia z ziemią konieczna jest analiza oryginalnych czarnych skrzynek tupolewa. Nieznajomość zarejestrowanych przez nie parametrów lotu stanowi poważną przeszkodę w badaniu przyczyn katastrofy przez Polaków.
Do dziś oryginały rejestratorów lotów znajdują się Moskwie. Polacy zgrali z nich wszystkie dane, po czym oddali skrzynki Rosjanom i ustalają okoliczności tragedii na podstawie kopii. A te, jak wskazują dziennikarze "Gazety Polskiej", nie mogą być dowodem w dalszym śledztwie międzynarodowej komisji.
Tygodnik sugeruje również, że nawet jeśli przeciążenie rzeczywiście wyniosło 100 g, niekoniecznie musiało ono być powodem śmierci wszystkich osób znajdujących się na pokładzie. "GP" podaje przykład Roberta Kubicy, który w 2007 roku zderzył się z murem okalającym tor wyścigowy z prędkością 232 km/h i przeżył (wręcz odniósł zaskakująco niewielkie obrażenia), choć jego ciało było poddane przeciążeniu sięgającemu 75 g.
Problem w tym, że bolidy formuły 1 są tak skonstruowane, by chronić kierowców przed ogromnymi obciążeniami. A pasażerowie prezydenckiego tupolewa uderzając w ziemię znaleźli się w metalowej pułapce. Ponadto, obrażenia, jakie odniósł Lech Kaczyński - wielonarządowe obrażenia z licznymi złamaniami oraz zmiażdżeniami kości i organów wewnętrznych - są typowe dla wypadków, w których ciała ofiar są poddawane wielkim przeciążeniom.
Dziennikarze "GP" opisują także wypadek innego tupolewa, Tu-204, do którego doszło 22 marca 2010 roku w pobliżu moskiewskiego lotniska Domodemowo, niecałe trzy tygodnie przed katastrofą smoleńską. Samolotem podróżowali tylko piloci i załoga, łącznie 8 osób. Wszyscy zostali ranni, w tym 4 osoby ciężko, ale przeżyli. "Gazeta Polska" dziwi się, że skutki zdarzenia były na tyle mało poważne (brak ofiar śmiertelnych), choć okoliczności tego wypadku były bardzo podobne, jak w przypadku tragedii pod Smoleńskiem.
Jednak my musimy zaznaczyć, że Tu-204 to zupełnie inna maszyna niż Tu-154, szerokadłubowa konstrukcja, ponad 20 lat młodsza. Tu-204 ma dwa silniki podwieszone na skrzydłach, w Tu-154 trzy silniki znajdują się w tylnej części kadłuba. Ponadto, samolot podchodząc do lądowania kosił drzewa na dużo dłuższym odcinku, niż w przypadku prezydenckiego Tu-154. Rosyjskie i zagraniczne określiły wręcz podjętą przez pilota awaryjną próbę posadzenia maszyny jako "lądowanie na brzuchu". W związku z tym trudne do obrony wydaje się twierdzenie "GP", jakoby wartość przeciążenia w przypadku tamtego wypadku była podobna do tej, która oddziaływała na ofiary katastrofy pod Smoleńskiem.