- Przepraszam. Proszę rodzinę zmarłego o wybaczenie - kajał się na wczorajszej rozprawie oskarżony Sebastian Z. (42 l.). Zapewniał, że to był nieszczęśliwy wypadek, że nie przypuszczał, iż przypadkowy cios może spowodować tak straszne konsekwencje.
- Tak naprawdę to nawet nie był cios, a zaledwie popchnięcie - przekonywał. Robił wszystko, aby sąd przychylił się do wniosku jego obrońcy i zmienił kwalifikację czynu. Bo Sebastian Z. odpowiada za spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym, za co grozi mu nawet 25 lat pozbawienia wolności. Tymczasem nieszczęśliwy wypadek jest zagrożony znacznie łagodniejszą karą.
Wypadek? Różnie można interpretować to, co zdarzyło się późnym wieczorem 23 sierpnia 2017 r. w centrum Szczecina. Robert S. ze swoim kolegą właśnie wyszli z klubu, w którym bawili się na koncercie. Szli środkiem chodnika, gdy zza ich pleców nagle wyjechali rowerzyści. Doszło do scysji. W stronę cyklistów posypały się ostre słowa, a oni nie pozostali dłużni. Wreszcie w ruch poszły pięści. Według świadka, który zmarł, nie doczekawszy procesu, Robert S. dostał cios w twarz, po którym się przewrócił, uderzył głową o beton i stracił przytomność. A rowerzyści, widząc, co się stało, czym prędzej odjechali. - Nawet nie próbowali pomóc tacie - mówiła córka ofiary.
Gdy o sprawie zrobiło się głośno, Sebastian Z. sam zgłosił się na policję. Wiedział, że jest poszukiwany i prędzej czy później zostanie zatrzymany. Wolał uprzedzić akcję policji. Dziś ta okoliczność również przemawia na jego korzyść. Podobnie jak to, że już teraz zobowiązał się zapłacić rodzinie zmarłego 50 tys. zł zadośćuczynienia. Czy to wystarczy, aby sąd potraktował go łagodniej?
Zobacz także: Tragiczny pożar na planie filmowym