Sześcioosobowa rodzina jechała z Niemiec na pogrzeb do Bytowa (woj. pomorskie). Mieli za sobą ponad sześćset kilometrów drogi, a do celu podróży zostało im jeszcze niespełna dwie godziny jazdy. Wszyscy byli bardzo zmęczeni.
Patrz też: Wilanów: Autobus zmiażdżył kobiecie nogi
- Auto prowadziła Hiacynta. Jej mąż Adam (28 l.) i dzieci: Weronika (5 l.), Sandra (3 l.) oraz kilkumiesięczna Laura smacznie spali - opowiada Mirosława Wieczorek (29 l.), która nie może zapomnieć koszmaru, jaki się wydarzył.
O piątej nad ranem, gdy przejeżdżali przez miejscowość Kozia Górka, nieoczekiwanie z ciemności wyłonił się seat. Mimo gęstej mgły i oblodzonej jezdni kierowca seata postanowił wyprzedzić ciężarówkę. Nie zważając na koszmarne warunki na drodze, gnał jak szalony po przeciwległym pasie. Auto pędziło wprost na nich. Rodzina nie miała żadnych szans na uniknięcie tragedii.
- W ułamku sekundy w samochodzie zrobiło się jasno. Usłyszałam huk i poczułam silne uderzenie - opowiada roztrzęsiona pani Mirosława. Kiedy spojrzała na jezdnię, zobaczyła kompletnie zmiażdżone auto sprawcy zdarzenia.
Kierujący seatem Mirosław G. zginął na miejscu. Z jego auta wysypało się na jezdnię aż siedem tysięcy paczek papierosów z ukraińską akcyzą.
- Ten przemytnik omal nas nie zabił - mówi roztrzęsiony Adam Cyra, który wraz z rodziną podróżował volkswagenem. - Najważniejsze, że moje dzieci wyjdą z tego cało. Modlę się tylko o żonę, która najbardziej ucierpiała w wypadku - dodaje zatroskany mężczyzna. Cała sześcioosobowa rodzina dochodzi do zdrowia w szpitalu. Mają nadzieję, że z czasem uda im się zapomnieć o tym koszmarze.