Ewa (33 l.) i Arkadiusz (30 l.) Szydłowscy mają siedmioletniego syna. Teraz czekali na kolejne dzieci. Nadali im już imiona: Pawełek i Paulinka. - Żona była w ósmym miesiącu ciąży, przygotowaliśmy dla bliźniąt pokój. Dwa łóżeczka, dwa wózki, ubranka... - pan Arkadiusz przerywa, łzy zalewają mu twarz.
Jego żona w czwartek źle się poczuła, skakało jej ciśnienie. Mąż zawiózł ją do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku. Została przyjęta na oddział patologii ciąży. - Lekarze uznali, że trzeba jak najszybciej przeprowadzić zabieg cesarskiego cięcia - opisuje pan Arkadiusz. - Czekałem na wiadomość o narodzinach dzieci, a dowiedziałem się, że... cesarka została przełożona na piątek, bo nie było akurat specjalisty, który mógłby wykonać badanie USG - dodaje. Dwie godziny po północy okazało się, że Pawełek i Paulinka nie żyją.
Jak mogło dojść do tej tragedii? Włocławski szpital jest doskonale wyposażony. Fundacja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy podarowała mu aparaturę do ratowania życia noworodków: inkubatory, stanowisko do resuscytacji, nowoczesny ultrasonograf. - Zrobiliśmy to, co konieczne, co mogliśmy zrobić - zapewnia Waldemar Uszyński, ordynator oddziału.
Krzysztof Motyl, zastępca dyrektora ds. medycznych, nie pozwala mówić o winie szpitala. Nie wie jednak, dlaczego dwoje dzieci zmarło. Obiecuje, że sprawę dokładnie wyjaśni komisja złożona ze specjalistów z zakresu ginekologii i położnictwa. - Sprawdzimy, czy postępowanie personelu medycznego było właściwe, zgodne z wiedzą medyczną i sztuką lekarską - mówi.
Tragedią we włocławskim szpitalu zajęła się już prokuratura. Zabezpieczona została dokumentacja medyczna, rozpoczęły się też pierwsze przesłuchania.
- Nikt nam nie zwróci dzieci, ale winni muszą być ukarani - mówi przez łzy Arkadiusz Szydłowski.
Czytaj jeszcze: Położna przed sądem. To przez nią udusiły się bliźniaki?