- Nigdy się z tym nie pogodzę. Piotruś był cudownym człowiekiem, prawym, opiekuńczym - szlocha Małgorzata Radzka (32 l.), żona zmarłego. 20 minut przed tragedią rozmawiała z mężem przez telefon. - Dopytywał, co będzie na obiad. Ale do domu nie wrócił. Dopiero wieczorem policja powiedziała mi, co się stało - dodaje zgnębiona kobieta.
To się zdarzyło 30 stycznia. Tego dnia Piotr Radzki (+31 l.), strażak ochotnik i pracownik zakładu karnego w Iławie, miał wolne, więc pojechał do pobliskiego Rożentala pomóc w warsztacie koledze. - Miał coś tam robić przy traktorze. Tak mi powiedział - mówi jego żona. I faktycznie - ciało mężczyzny odkryto obok rolniczego ciągnika. Jego twarz była zmasakrowana. Obok leżał pistolet do pompowania opon.
Co się mogło stać? Świadków zdarzenia nie było, bo właściciel warsztatu wyskoczył na chwilę do sklepu. Jednak śledczy szybko odkryli, że urządzenie do pompowania kół jest niesprawne. - Zaciął się mechanizm i pistolet siłą odrzutu ugodził mężczyznę w głowę - odtwarza prawdopodobny przebieg wydarzeń Jan Wierzbicki z Prokuratury Rejonowej w Iławie, która prowadzi postępowanie w tej niebywałej sprawie. - Spodziewam się, że sekcja zwłok potwierdzi nasze przypuszczenia - dodaje.
Tymczasem bliskim zmarłego w jednej chwili zawalił się świat. - Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co teraz będzie ze mną i z dziećmi. Dom utrzymywał Piotr. Bez niego nie damy sobie rady - mówi wdowa, tuląc do siebie 7-letniego Dominika i 3-letniego Michała.
Zobacz: Strzel sobie żubra za 36 tys. zł