Od adoratorów nie mogła się opędzić. Oj, działo się... Kwiat we włosy, powiewna spódnica, dekolt, wysokie obcasy - i ruszam, choć to wczesne popołudnie, a upał ścina z nóg. Ogródek przy sanatorium "Pod Tężniami". Przychodzą tu kuracjusze z innych sanatoriów, często zagraniczni. Może trafi się jakiś miły cudzoziemiec?
Z Ameryki na tańce
Dystyngowany, starszy pan (młodszych tu nie uświadczysz, średnia wieku dobija siedemdziesiątki) siedzi samotnie przy stoliku. Biała marynarka, kapelusz. Patrzy zalotnie i kiwa ręką, zapraszając mnie do stolika.
- John jestem. Z Ameryki ja tu przyjechał - mówi łamaną polszczyzną. W Ciechocinku jest już dziesiąty raz. Właściciel firmy budowlanej. Wcześniej jeździł na Karaiby, ale tam było drogo i "dziewczyny nie takie gorące". Polski kurort polecił mu siostrzeniec.
- Pieniądz mam duży. Pójdzie ze mną na tańce? - John kusi mnie.
Już otwieram usta, by mu odpowiedzieć, gdy pojawia się korpulentna blondyna.
- Pora na zabieg! - mówi władczo, podrywając Johna z krzesła. Dopiero teraz widzę, że ten ledwo powłóczy nogami. Ale umysł ma sprawny, bo za plecami blondyny sprytnie pokazuje mi palcami godzinę ósmą. Wygina się przy tym, symulując ruchy, które oznaczają chyba coś innego niż taniec...
Przepocone prześcieradło
Długo nie siedzę samotnie. Bez pytania dosiada się kolejny adorator. Też w latach i jasnym garniturze. Przechodzi do rzeczy.
- Zaprosiłbym panią do pokoju, ale mam przepocone prześcieradło. A w takiej pościeli to nic przyjemnego...
Zatyka mnie. Daję w długą i zmieniam rewir. Kierunek: słynne XIX-wieczne tężnie solankowe, ulubione miejsce kuracjuszy.
Ławeczki oblężone głównie przez panie. Gdzieniegdzie pary mieszane. Wypatruję samotnika. Jest. Na oko 60 lat. Wysportowana sylwetka, opalony, o ujmującym uśmiechu. Nasze spojrzenia krzyżują się.
Dam 1000 złotych
- Taka ładna pani, taka młoda (ha, w Ciechocinku sama sobie wydaję się młódką), porozmawiajmy! - zachęca. Podchodzę. A on od razu: - Dam 1000 złotych.
Baranieję, choć wiem, po co tu przyjechałam.
On, myśląc, że się zastanawiam, rzuca:
- 1500! Też mało? Możemy ponegocjować. A najlepiej spotkajmy się wieczorem w "Bristolu" (kawiarnia w Parku Zdrojowym - red.).
O 19 dancing. Na parkiecie pusto, ale przy stolikach coraz tłoczniej. Panie w jaskrawych sukniach, ostry makijaż, obwieszone złotem. Siedzą, sączą drinki i czekają. Panowie popijają piwo. Tworzy się coraz więcej par.
Panie proszą panów
Przeboje Anny Jantar przyciągają na parkiet. Panie proszą panów, bo piątek to dzień "białych tańców".
Przy stoliku pan o wyglądzie krasnala. Zrywam się z krzesła i ruszam. Za mną dwie inne. Nie daję im szans i po chwili parkiet należy do mnie i mojego nowego znajomego.
- "Święty Franciszek" - przedstawia się mój partner. Bo - podobnie jak ten święty - kocha zwierzęta.
- Kobiety też i lubię mieć ich wiele - chichocze.
Chwalę go, że świetnie tańczy. - Bo ja tak sobie jeżdżę tu i tam, i tańczę z paniami - wyjaśnia.
Zgadza się na pamiątkową fotkę. Nagle podbiega wzburzony kierownik: - Żadnych zdjęć! Na tej sali większość panów jest z cudzymi żonami! Nie chcemy kłopotów.
Trzymajmy się za ręce
Zostawiam "Świętego Franciszka" i wracam do stolika. Na salę wtacza się staruszek w podkoszulku i krótkich spodniach, z kulą u nogi. U jego boku pojawiają się trzy panie i zapraszają do stolika. Staruszek odstawia kulę i podtrzymywany przed dwie leciwe partnerki, giba się w rytm piosenki.
- On przyjeżdża tu co roku leczyć rwę kulszową - wyjaśnia tleniona blondynka.
- Raczej powiedz: rwę kulową - śmieje się jej koleżanka. - I robi to skutecznie, ta kula to chyba tylko dla żony...
Sala coraz bardziej rozbawiona. Goście wraz z orkiestrą śpiewają: "Trzymajmy się za ręce. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Już przyszedł na nas czas" i robią wężyka. Staruszek bez kuli też.
Gdzie, jak nie w sanatorium?
Z dancingu przenoszę się do kawiarni "Bristol".
Tu zabawa też gorąca. Zaczepia mnie pan Zbyszek, emerytowany nauczyciel z Poznania. Od kilku lat tu przyjeżdża, ma swoje towarzystwo.
- Dobrze jak ludzie chcą się bawić, romansować. Gdzie znajdą lepszą okazję, jak nie w sanatorium?! - pyta i zaprasza mnie na swoje kolana.
Przysiadam ochoczo. Pan Zbyszek opowiada pieprzne kawały. Tak się zaśmiewam, że muszę do toalety. Przy lustrze pani Mariola, księgowa z Lublina, poprawia makijaż.
- W Ciechocinku to dopiero odżywam i zapominam, ile mam lat - śmieje się. Zdradza, że jest rozwódką i chciałaby jeszcze ułożyć sobie życie.
Wracam na dancing, by zawirować na parkiecie z kolejnym "donżuanem". Nigdy się tak nie wytańczyłam jak w Ciechocinku. Dawno nie czułam się tak atrakcyjna.