Chłopiec w dzieciństwie miał operację. Wstawiono mu zastawkę, która odprowadzała płyn mózgowo-rdzeniowy. 13-latek regularnie jeździł na kontrole, gdyż lekarze poinformowali jego rodziców, że przez to, że rośnie, dren będzie się naprężał i kiedyś wyskoczy, co spowoduje wymioty i bóle głowy. W takiej sytuacji zobowiązani zostali do natychmiastowego karetki.Co więcej, ojciec chłopca w opublikowanym reportażu zapewniał, że o tym fakcie poinformowali oni wcześniej wychowawczynię.
Całe feralne zdarzenie miało miejsce w drodze powrotnej z kina ok. godziny 11. Towarzyszący chłopacu jego kolega Bartek relacjonował: - Po wyjściu z autobusu, niedaleko Pawła domu, złapał mnie za ramię i zapytał, dlaczego tak bardzo boli go głowa i dlaczego ma odruchy wymiotne. Następnie zaczął płakać i wymiotować krwią. Przechodnie zignorowali krzyki chłopca. Wówczas Bartek zadzwonił do kolegi, który wciąż podróżował autobusem z wychowawczynią. Ta, usłyszawszy dramatyczną relację swojego wychowanka nie zdecydowała się jednak na wezwanie karetki.
Pogotowie wezwała ostatecznie matka chłopca, która w międzyczasie dotarła do cierpiącego syna. Gdy przyjechała karetka, poinformowała ratowników o zastawce w głowie chłopca. Jak relacjonował inny kolega, który był na miejscu zdarzenia: - Ratownik powiedział jej, że jest zwykłą panikarą. Jak dodał, ratownicy posiedzieli z Pawłem 10 minut, a następnie go wypuścili i odjechali. Wówczas chłopiec wrócił z mamą do domu, gdzie zemdlał. Ok. godziny 14 pogotowie przyjechało po raz drugi. Ten sam, co poprzednio, lekarz zignorował uwagi matki i ostatecznie zdecydował się zabrać chłopca do szpitala, jakkolwiek jadąc nie na sygnale. Na miejscu okazało się, że zastawka się zerwała, a płyn mózgowo-rdzeniowy wypełnił czaszkę chłopca. Paweł był w bardzo ciężkim stanie i zadecydowano, że zostanie przetransportowany helikopterem do Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Lekarz, który go tam przyjął przyznał, że Paweł został przyjęty do szpitala w stanie ciężkim, a jego stan kliniczny jest bardzo poważny.
Mama chłopca w rozmowie z „Uwagą!” potwierdziła, że przekazała pogotowiu ratunkowemu informację o tym, że jej syn ma zastawkę w głowie. Dodała, że ratownicy dali chłopcu tylko zastrzyk z lekami przeciwwymiotnymi. Powiedzieli, że gdyby coś się działo, ma zgłosić się do pediatry lub do szpitala. Kobieta potwierdziła także, że została nazwana „panikarą” i „histeryczką”. Jak wspominała z płaczem: - Powiedzieli, że gdyby przyjeżdżali do każdej jelitówki, to nie mogliby ratować ludzi. Dodała, że ratownicy powiedzieli Pawłowi, żeby „nie symulował i nie straszył mamy”. Ojciec chłopca powiedział natomiast, że w dokumentach napisano „dziecko symuluje, udaje nieprzytomnego” (dokument pokazano też na antenie). Złozył on też już zawiadomienie do prokuratury.
Artur Borowicz, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach w programie bronił lekarza karetki mówiąc: - To doświadczony lekarz anestezjolog i potrafi odróżnić, czy ktoś zemdlał, czy symuluje. Nie będę tego oceniał. Wychowawczyni dostała natomiast upomnienie od dyrektorki szkoły.