Krzysztof W. pracował w kopalni "Jankowice". Także koledzy nie mogą powiedzieć o nim złego słowa. Nikogo nie dziwił fakt, że mężczyzna uwielbia militaria. - Pasja jak każda inna - myśleli. Nikt nawet jednak nie przypuszczał, że Krzysztof W. ma w domu broń i sporo amunicji. - Jakieś trzy lata temu zmienił image. Zgolił głowę, zaczął chodzić w mundurowych kurtkach i spodniach. Jak jechał z dzieciakami na wycieczkę, to zawsze do muzeum wojskowego albo twierdzy. Zresztą chłopcy łyknęli po nim militarnego bakcyla, widać było, że bardzo lubią hobby swojego ojca - opowiada jeden z bliskich sąsiadów Krzysztofa W.
Dlaczego doszło do tak brutalnej rozprawy z rodziną, zastanawiają się teraz wszyscy w Rybniku. Jedna z hipotez mówi, że Krzysztof W. niedawno stracił pracę w kopalni "Jankowice", a wcześniej bez zgody rodziny miał zaciągnąć w bankach kilka kredytów na kilkaset tysięcy złotych. Poza tym Krzysztof W. lubił zaglądać do kieliszka, co było źródłem stałych konfliktów z jego żoną Iwoną.
Feralnej soboty podpity Krzysztof W. miał podobno zaproponować imprezę przy grillu, ale żona i jego teściowie nawet nie chcieli o tym słyszeć. Wtedy W. sięgnął po broń, której miał w sumie sześć sztuk, w tym pistolety automatyczne. W piwnicy policja znalazła także kilka zapalników kopalnianych. Pewnie mężczyzna przyniósł je z pracy.
To, w jaki sposób zdobył broń, wciąż ustalają policjanci. Niektóre egzemplarze mogą pochodzić z targu staroci, z kolei jeden z pistoletów szaleniec miał złożyć sam z kupionych części. Dwie sztuki broni gazowej najprawdopodobniej zostały przez niego kupione w Czechach. Krzysztof W. nigdy wcześniej nie był notowany przez policję.