Ambitny plan rządu może szybko spalić na panewce jeśli się okaże, że pieniądze przeznaczone na zakup komputerów dla dzieci są potrzebne na pokrywanie kosztów innych inwestycji. Projekt Ministerstwa Infrastruktury, o którym czytamy w „Gazecie Wyborczej” brzmi wręcz nieprawdopodobnie gdy przywołać w pamięci szumne zapowiedzi premiera Tuska z 2008 roku.
Wtedy rząd chwalił się wprowadzeniem „informatycznej rewolucji w szkołach”. Komputery mieli dostać gimnazjaliści z pierwszych klas. Wszystko szło dobrze. Rząd wydał 16 milionów złotych na szkolenia dla nauczycieli i już miał kupić sprzęt kiedy wybuchł światowy kryzys gospodarczy i trzeba było zacisnął pasa.
Przeczytaj koniecznie: Rząd podwyższył nam podatki, żeby zatrudnić urzędasów
Tym razem rząd chce obdarować nowiutkimi netbookami uczniów pierwszych klas podstawówek. 1 września komputera ma dostać 350 tysięcy maluchów, a w kolejnych latach pięć następnych roczników. Netbooki miałyby starczyć uczniom aż do III klasy.
Skąd rząd weźmie pieniądze? Ministerstwo szacuje, że uda się wygospodarować miliard złotych z opłat operatorów komórkowych za wykorzystywanie częstotliwości. Koszt jednego urządzenia z wyliczeń resortu to ok. 400 złotych.
Ta suma śmieszy specjalistów od nowych technologii. Z ich obliczeń wynika, że najtańsze netbooki dla szkół kosztują około 1,5 tys. zł. za sztukę. Jak widać urzędnicy mają problem z prostymi rachunkami.