Przed wyborami liderzy PO obiecywali drastyczne cięcia kosztów na administrację państwową. - Tanie państwo dzięki tej ekipie i tej koalicji stanie się faktem szybciej niż ktokolwiek może się spodziewać - zapewniał w swoim expose premier Donald Tusk (51 l.). I mimo że zlikwidowano dwa resorty - gospodarki morskiej i budownictwa, a szef rządu w trakcie oficjalnych wyjazdów przesiada się do rejsowego samolotu, to prędko swojej obietnicy nie spełni. Bo wydatków mu przybywa. Jak się okazuje, w przyszłym roku rząd planuje dalszy rozrost urzędniczych etatów. I to o ponad 3300. Za te pieniądze ma przybyć 8 pracowników Rządowego Centrum Legislacji, 76 członków Samorządowych Kolegiów Odwoławczych, około 60 etatów dla osób, które kierować będą departamentami w ministerstwach i urzędach centralnych. Planowane jest też zwiększenie zatrudnienia w służbie cywilnej o ponad 3200 miejsc. To rozrzuceni po całym kraju urzędnicy, dzięki którym funkcjonują m.in. tak prężne instytucje, jak Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, Inspektorat Ochrony Roślin i Nasiennictwa czy Urząd Nadzoru Budowlanego.
Co o tym sądzą Polacy? Roman Pniewski (53 l.) ze Stoczni Szczecińskiej jest oburzony tym, że on niedługo może stracić pracę, a znajdą się pieniądze dla darmozjadów. - Rząd powinien zająć się ratowaniem zakładów zagrożonych upadkiem, a nie mnożyć kolejnych urzędników - mówi rozgoryczony. Podobnego zdania jest Robert Gwiazdowski (48 l.) z Centrum Adama Smitha. - Armia polskich urzędników już teraz jest przerośnięta- mówi Gwiazdowski.
Centrum Informacyjne Rządu nie chciało wczoraj komentować tej sprawy.