Przykłady emerytów i rencistów, którzy codziennie walczą o przetrwanie, można wyliczać bez końca. Władysława Jastrzębska (81 l.), emerytka z Siedlec, choruje na cukrzycę i serce. Mieszka samotnie i prawie nie wychodzi z domu. Na utrzymanie ma 920 zł miesięcznie razem z dodatkiem opiekuńczym. I łzy jej napływają do oczu, kiedy wylicza swoje miesięczne wydatki. - Za mieszkanie 300 zł, za leki 400 zł. Do tego światło 75 zł, telefon 50 zł i ubranie średnio 50 zł. Na jedzenie zostaje 45 złotych miesięcznie, czyli 1,5 zł dziennie - mówi nam emerytka. - Co miesiąc pożyczam po 100 zł, bo wykończyłabym się z głodu. Nie wiem, jak udaje mi się jeszcze żyć. To śmieszne, jaką waloryzację proponuje rząd. Niech sami postarają się przeżyć miesiąc za tyle, co ja - dodaje.
Nie lepiej mają renciści. Dariusz Bartosiak (46 l.), niewidomy z Siedlec, dostaje 771 zł miesięcznie. Za mieszkanie musi zapłacić 400 zł, za światło 50 zł, telewizję 40 zł, leki 150 zł, telefon 40 zł. Po opłaceniu rachunków i wykupieniu leków pozostaje 91 zł na przeżycie. - Dziennie daje to kwotę 3 zł. Gdyby nie pomoc rodziców, umarłbym z głodu - mówi pan Dariusz. - Nie stać mnie na opłacenie przewodnika. Nie mówiąc już o psie, któremu nie miałbym co dać jeść. Rząd żartuje sobie z nas, proponując taką waloryzację. Chętnie zaproszę premiera na śniadanie. Poczęstuję go tym, co ja jem, chlebem z masłem. Dlatego politycy muszą waloryzację kajzerkową zastąpić uczciwą emerytalną i rentową podwyżką!