Przeklęta Narew! - mówi zapłakana Jolanta Dziemianowicz (48 l.) z położonej nad rzeką Narew wsi Bokiny (woj. podlaskie). Do dziś pamięta ból, jaki poczuła, gdy w marcu ubiegłego roku usłyszała, że jej syn utopił się w rzece. Nie mogła jednak mieć pewności, bo nurkom nie udało się odnaleźć ciała. - Wciąż tliła się we mnie iskierka nadziei - wspomina kobieta. - Myślałam, że może gdzieś wyjechał albo stracił pamięć i nie może trafić do domu.Pani Jolanta w głębi serca czuła jednak, że jej ukochane dziecko nie żyje. To straszliwe przeczucie potwierdziło się jednak dopiero po 14 miesiącach koszmarnego wyczekiwania.
Kilka dni temu rzeka wypluła objedzone przez ryby szczątki Roberta. - To na pewno mój syn - nie ma wątpliwości zrozpaczona matka. By mogła pochować ciało syna, musi poczekać na oficjalną identyfikację DNA, a to może potrwać nawet 2 miesiące. - Już niedługo zapalimy świeczkę za jego duszę - mówi pani Jolanta, ocierając łzy z twarzy. - Na jego grobie, a nie nad tą przeklętą rzeką!