Dziesięcioletnia dziewczynka zachowała się jak prawdziwa bohaterka. Jej ojciec, Jerzy N. (40 l.), poderżnął gardło mamie Katarzynie C. (37 l.) i siostrze Sylwii (15 l.), a chwilę później rzucił się na nią i młodszego brata Huberta. Kiedy szaleniec wybiegł z pokoju, przerażona i ciężko ranna Daria zdołała dojść do telefonu. - Ciociu, ratuj! Tata nas pociął! - prosiła, dzwoniąc do kuzynki matki. Ocaliła w ten sposób siebie i braciszka.
Gdy ranne dzieci trafiły do szpitala, Daria była przytomna. Z czasem jej stan się pogorszył. Za to Hubert po dwóch operacjach i wielokrotnych zmianach opatrunków - na obu rękach i w okolicach szyi - szybko odzyskuje siły. Dzielną Darię lekarze musieli wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej. Rzecznik szpitala Maciej Kot jest jednak pełen nadziei: - To cud, że dzieci przeżyły, początkowo były w niemal krytycznym stanie. Przeszły pozytywnie wiele operacji i zabiegów pod okiem chirurgów i chirurgów szczękowych, neurologów, laryngologa, traumatologa i ortopedów - opisuje.
Znajomi i rodzina ze łzami w oczach zastanawiają się, co mogło strzelić do głowy ojcu niewinnych dzieci. Badania prowadzone przez prokuraturę idą śladem choroby psychicznej Jerzego N. - Potrzebna jest ekspertyza biegłych psychiatrów - mówi szef wołomińskiej prokuratury Artur Orłowski. - Czekamy też na wyniki badań DNA. Na miejscu zdarzenia zabezpieczono kilkanaście przedmiotów, które teoretycznie mogły posłużyć do zbrodni - dodaje.
Dlaczego prokuratura chce przebadać aż kilkanaście noży? Możliwe, że zanim Jerzy N. popełnił samobójstwo, próbował zatrzeć ślady swojej zbrodni...
None