- Wyszłam dosłownie na chwilę przed dom do listonosza, nawet nie wiem kiedy wybuchł ten pożar. Mąż coś robił na posesji, a mały oglądał telewizję. To były sekundy - opowiada Katarzyna Nowaczyk, matka małego Wiktora.
Pożar błyskawicznie opanował pokój, w którym siedział mały chłopczyk. Rozszalał się również w korytarzu odcinając całkowicie jakąkolwiek drogę ewakuacji. Mały został sam, zupełnie bezbronny. Matka dziecka wpadła w panikę i nie wiedziała co robić. Na szczęście zimną krew zachował pan Andrzej, sąsiad państwa Nowaczyk.
- To chyba był odruch ojcowski, sam mam małe wnuki. Zrobiłem co mogłem, wybiłem okno, wleciałem do środka. Czołgałem się w stronę odgłosów płaczu, nic nie było widać. Wziąłem dziecko, wyszedłem z płonącego domu i zaniosłem je na swoją posesję, tuż obok - powiedział bohater tamtego wieczoru, Andrzej Kruszyński.
PRZECZYTAJ: Bohater z lotniska! Zobacz jak ochroniarz rzucił się i uratował dziecko przed upadkiem!
W ciągu kilkunastu minut zjawiła się straż pożarna i przystąpiła do gaszenia ognia. Strażacy udzielili pierwszej pomocy małemu chłopcu. Następnie dziecko przewieziono do szpitala w Słupcy. Nic mu nie dolegało i po jednym dniu wrócił do rodziców.
Matka małego Wiktora jest niezmiernie wdzięczna panu Andrzejowi za uratowanie życia jej synkowi. Nazywa go swoim aniołem stróżem. Z kolei bohaterski sąsiad wykazuje się niezwykłą skromnością i nie uważa swój czyn za coś nadzwyczajnego, podaje TVN24.
- Miałbym to dziecko na sumieniu, gdybym tego nie zrobił. Każdy by tak się zachował na moim miejscu. To była moja powinność - mówi Kruszyński.