Hanka Ordonówna

i

Autor: archiwum se.pl Hanka Ordonówna Amantka.02

Rzut Polski na ekran- historia kinematografii w II RP

2018-10-08 9:15

Tuż przed wojną w warszawskich kinach było w sumie ponad 40 tys. miejsc. Nie tylko w stolica, ale i w mniejszych miejscowościach. Polacy spędzili sporą część dwudziestolecia międzywojennego przed srebrnym ekranem. W zachwycie, śmiejąc się i łkając, przeżywali perypetie prawdziwych i wymyślonych bohaterów.

Oprócz Warszawy najprężniejszą politykę zadowalania obywateli poprzez przetrzymywanie ich przed ekranem prowadzono na śląsku. W tym najmniejszym przed wojną polskim województwie, według rocznika statystycznego z 1939 roku było w kinach ponad 34 tysiące miejsc. Kinematograf był zbiorowym marzeniem, narzędziem propagandy, sposobem na scalanie społeczności.

Mucha nie siada

Filmy i ich gwiazdy stały się tematem rozmów we wszystkich środowiskach. W przeciwieństwie do teatru, w każdym razie teatru ambitnego, kino było rozrywką i elit, i gawiedzi. Wszyscy wpatrywali się w ten sam ekran i czuli się tak samo usatysfakcjonowani, słysząc na koniec zawiłej historii:

- Kłooochasz ty mnie?

- Kłooocham!”

Przed wojną polskie filmy kręcono taśmowo i bez dubli. Najbardziej wzięci aktorzy kręcili jednocześnie po dwa, trzy tytuły. Publiczność pożądała premier. Dlatego poziom produkcji powstałych w II RP nie był najwyższy. Mimo to cały kraj uzależnił się od gasnących świateł, ruchomej kurtyny, czarno-białego świata magii i napięcia stopniowanego przez przygrywających na pianinie taperów. Z przedwojennej kinomanii podśmiewano się w wydawnictwach satyrycznych. Tygodnik „Mucha” wydrukował następujący żarcik:

„Pani Paskarska do służącej:

- Marysiu, pobiegnij i dowiedz się, co znaczy ten słup dymu nad Placem Teatralnym?

- Pali się Teatr Rozmaitości – raportuje Marysia. Na to Paskarska:

- Co za ulga… myślałam, że płonie jaki kinematograf!”

Co i kto tak uwodził na ekranie symboliczną „Panią Paskarską” i jej rodaków? Kinomanami byli Tuwim i Iwaszkiewicz, Słonimski i Witkacy. O Antonim Słonimskim mówiono, że kiedy nie pisze ani nie bierze kąpieli, z pewnością jest w Ziemiańskiej albo w kinie. Z niemal maniakalnej miłości do kina podkpiwano w różnych środowiskach. Ale nawet kpiarze nie przepuszczali premier. Nadal była to nowość, rozrywka całkiem odmienna od wszelkiego dotychczasowego „komedianctwa i kuglarstwa”. Przecież minęło zaledwie 16 lat od momentu kiedy Georges Méliès, francuski iluzjonista i reżyser, wysłał pierwszych w dziejach aktorów w kosmos w filmie „Podróż na Księżyc” z 1902 r.

Nasze cuda i zajazdy

Trzy pierwsze lata wolna Polska wpatrywała się w ekran, na którym szalała propaganda. Prezydium Rady Ministrów i Ministerstwa Spraw Wojskowych nakazało kręcenie patriotycznych szmir, podnoszących w narodzie „ducha walki”, duch ten bowiem w czasie pokoju słabł zdaniem urzędników niepokojąco. Tak więc widz chłonął dydaktyczne brednie, w których polski żołnierz polską szablą pokonywał obce wojska, nie brudząc sobie munduru, a w międzyczasie uwodząc pannę z białego dworku, rozpaloną miłością do ojczyzny i jej obrońcy. Powstały wtedy m.in. „Cud nad Wisłą” Ryszarda Bolesławskiego (1921), „Mogiła nieznanego żołnierza” (1927 r.) Ryszarda Ordyńskiego oraz ekranizacje „Przedwiośnia”, „Ziemi obiecanej” i „Pana Tadeusza”, który to film Ordyński zrealizował stosując teatralną konwencję żywych obrazów.

Równoległym nurtem płynęło kino wolne i swawolne. Publiczność upajała się romansami, komediami, w których siadano niechcący na tortach i celowo strzelano z procy w zad. Ubaw po pachy. Widzowie oczekiwali też wzruszeń, kiedy on czekał, nie doczekując się ostatecznie, a ona umierała na suchoty lub z miłości. Było miło, dopóki nie nadeszła druga fala narodowego zadęcia po przewrocie majowym. Nurt nowej polityki państwa zaczął walczyć z kinem rozrywkowym. Do kin wkroczyły ideały romantyczne. Z tego okresu (1929 r.) pochodzi zaginiony film Leonarda Buczkowskiego o wojnie polsko-bolszewickiej. „Gwiaździsta eskadra”. Batalistyczny dramat, wykorzystywał zdjęcia lotnicze. Znowu pojawiły się mundury, krzyże, mogiły, bohaterowie cierpiący za miliony, a grający za tysiące. Bo aktorów, zwłaszcza znanych, zaczęto godziwie opłacać.

Gwiazdy w polskiej konstelacji

II Rzeczpospolita miała swoich kinowych celebrytów. Czołówkę stanowili: Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza, Jadwiga Smosarska, Helena Grossówna, Aleksander Żabczyński, Hanka Ordonówna, Mieczysława Ćwiklińska, Michał Znicz, Antoni Fertner. Adorowano ich i podziwiano. Tworzono mity, powstawały plotki, szeptane sensacje i wiersze na cześć nowych bohaterów. Smosarska, zwana przez widzów po prostu Jadzią, jakże polska i jakże swojska, odbierała dowody prawdziwego bzika publiczności. Tonęła w kwiatach i upominkach, a listy od wielbicieli piętrzyły się pod sufit. Niemal każda polska panna miała wśród swoich skarbów zestaw pocztówek z wizerunkami gwiazd. Ze Smosarską wydrukowano kilka milionów pocztówek – i wszystkie zostały sprzedane! Jeden z popularnych wierszyków powstałych na jej cześć, charakteryzował ją dowcipnie: „Nasza niewinna, nasza jedynna, nasza płomienna, nasza wybranna, nasza kochanna, swojska i dziarska, Jadzia Smosarska”.

Smosarska i Ćwiklińska brylowały na polskich ekranach lat 30. XX wieku. Modne było wtedy kino rozrywkowe, w stylu hollywoodzkim. Spieszono więc na melodramaty i komedie. Obcy był nam niemiecki ekspresjonizm. Przeciętny międzywojenny Polak, zapytany „kto taki jest niejaki Murnau”, nic na ten temat nie miał do powiedzenia. Polska kinematografia kwitła dzięki przyjaznemu przejęciu rynków filmowych zaborców. Kręcono ku rozerwaniu widzów, a od czasu do czasu także ku ich patriotycznemu pokrzepieniu. Tę rolę miały spełnić choćby „Przeor Kordecki – obrońca Częstochowy” (1934 r.) Edwarda Puchalskiego i „Barbara Radziwiłłówna” (1936 r.) Józef Lejtesa.

Igo Sym: sława kolaboranta

W marcu 1941 roku, na ulicy Mazowieckiej w Warszawie wykonano konspiracyjny wyrok na najsłynniejszym polskim aktorze – kolaborancie Igo Symie. W czasie wojny filmy wyświetlane na terenie Polski obejrzało 14 milionów Polaków. Mimo zakazu konspiracji, nasi obywatele uczęszczali do 124 kin, chociaż tylko 44 z nich miało polskie kierownictwo. Polskie podziemie karało filmowców i aktorów kolaborujących z Niemcami, w tym i Igo Syma: przedwojennego amanta. Igo, właściwie Antoni Sym, syn Polaka i Austriaczki, został niemieckim agentem jeszcze przed wojną. Bolesław Piasecki, kierujący faszyzującą „Falangą”, zawiadomił polskie władze, że Sym zaproponował mu współpracę z Niemcami. W 1941 roku aktor wystąpił w antypolskim filmie Gustava Ucicky’ego Heimkehr . To właśnie za to, oraz za agitację polskich artystów do udziału w niemieckich przedsięwzięciach (Sym był dyrektorem „Theater der Stadt Warschau” przy ul. Karasia) polskie Podziemie skazało go na śmierć. Rozpracował go kolega, reżyser Roman Niewiarowicz, funkcjonariusz Kedywu AK udający przyjaciela Niemców i kolaborantów.

Żeby życie nie bolało

Tryb kręcenia był w międzywojennej Polsce błyskawiczny. Np. Helena Grossówna w ciągu niespełna 4 lat zagrała w 17 filmach. To właśnie z jej ust popłynęły pierwsze zarejestrowane na taśmie filmowej słowa w języku polskim. Przedwojenne polskie aktorki były niezwykle wszechstronne. Hanka Ordonówna była także tancerką i piosenkarką. O jej śpiewaczych umiejętnościach najlepiej zaświadcza piosenka „Miłość ci wszystko wybaczy” z filmu „Szpieg w masce” (1933 r.). Helana Grossówna ukończyła szkołę baletową. Karierę primabaleriny zamieniła na, jak to się wtedy mówiło – komedianctwo.

Przed wojną Polacy w ciemności kinematografów wciągali jak powietrze podstarzałą już nieco Ćwiklińską (debiutowała w filmie w wieku 54 lat), tworzącą niezapomniane kreacje w „Znachorze”, „Dodku na froncie”, „Jadzi”, „Trędowatej”, czy wreszcie „Czy Lucyna to dziewczyna?”, na który tłumy waliły miesiącami. Ćwiklińska dla filmu porzuciła karierę śpiewaczki. Występowała w operetce i operze, jej sopranem zachwycano się w Paryżu.

„Współczesny Europejczyk używa kina, lecz się go wstydzi”, to zdanie krytyka filmowego Karola Irzykowskiego nie dotyczyło Polski. Polacy nie wstydzili się kina ani trochę. Walnie uczęszczali do kinoteatrów, kochali polskie filmy i rodzimych aktorów. Patriotyczny wstyd z chodzenia do kina przyniosła dopiero okupacja ze swoim „Tylko świnie siedzą w kinie”. Ale i wtedy Polacy do kina chodzili, choć się tego wstydzili. Dlaczego więc? Bo tam nie aresztowano. W kinie podczas wojny mniej czuło się głód i strach. I bardziej czuło się, patrząc na cuda filmowych planów i w oczy amantek, że warto przeżyć kolejny wojenny dzień. Choćby żeby znowu przyjść do kina i zapomnieć.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają