Auto wjechało w świętą figurę, która stała w centrum Rybna od 62 lat. Uderzyło w Chrystusa z taką siłą, że zabytkowa figura runęła z postumentu, a... mężczyzna zginął na miejscu.
Samobójcze myśli targały Błażejem Ptasikiem od chwili, kiedy stracił pracę w Holandii. Jako ogrodnik pracował tam 14 lat, ale z tęsknoty za domem zaczął zaglądać do kieliszka. Kiedy przez nadużywanie alkoholu został zwolniony, wrócił do rodzinnego Rybna bez pieniędzy i perspektyw na przyszłość.
Rozgoryczonemu mężczyźnie nie pomagały ani gorliwe modlitwy do Boga o jakąkolwiek pracę, ani ciągłe przeszukiwanie gazet z ofertami. A że kilka razy w ciągu dnia przechodził obok figury Chrystusa stojącej tuż pod jego domem, w jego głowie zrodziła się tragiczna myśl. - Nie chcesz mi pomóc, to mnie stąd zabierz - pan Błażej wydusił z siebie podczas ostatniej modlitwy. Potem poszedł do domu. Rozgoryczony i pobudzony mocno swoim nieszczęściem wyładował się znów na żonie Annie (40 l.). Najpierw zrobił jej awanturę, a potem uderzył. Na koniec wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. Zbolała pani Anna widziała jeszcze, jak mąż wsiada do samochodu...
Po chwili usłyszała potężny huk i od razu wiedziała, że to z Błażejem stało się coś złego. - Samochód do połowy wbił się w postument, roztrzaskując go na dziesiątki części - łka wdowa. - Obok męża leżała wielka figura Pana Jezusa - szepcze przez łzy roztrzęsiona Anna Ptasik.
Konający samobójca zdążył jeszcze przez chwilę spojrzeć w oczy Chrystusowi i stracił przytomność. Na nic zdały się wysiłki ratowników.
- Najgorzej, że proboszcz tak się zdenerwował tą rozbitą figurą, że nie chciał zgodzić się na katolicki pogrzeb Błażeja, że niby samobójca - skarży się pani Anna.
- Jednak proboszcz w końcu dał się przebłagać i zgodził się pochować desperata po chrześcijańsku.