Dwie osoby - jak nieoficjalnie wiadomo 52-letni były pilot wojskowy prowadzący lekcje pilotażu i jego 30-letni uczeń - nie miały najmniejszych szans na przeżycie w doszczętnie spalonej maszynie. Z samolotu został jedynie ogon i fragmenty skrzydeł.
Ich ostatnia lekcja trwała jedynie 2 minuty. Wylecieli tuż po godz. 18, zapewne chcąc w powietrzu podziwiać piękny zachód słońca. Niestety, roztrzaskali się kilkaset metrów za lotniskiem. Niewykluczone, że mężczyźni próbowali trenować jakieś ewolucje - na ziemi nie było żadnego śladu wskazującego na to, aby maszyna próbowała lądować. Nic, tylko głuchy huk i odgłos trzaskających płomieni.
- Spadali pionowo w dół. Inaczej wykosiliby mi zboże - uważa Sławomir Saja (51 l.). Samolot rozbił się kilka metrów od jego stodoły, a on mimo buchających płomieni próbował ratować nieszczęśników. - Obaj już nie żyli. Starszego, grubszego wyciągnąłem z płonącej kabiny. Młodszego już nie dałem rady - opowiada wstrząśnięty.
Dlaczego zginęli? Na to pytanie będą chcieli odpowiedzieć specjaliści Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i śledczy lubelskiej prokuratury, którzy zajęli się już sprawą.