Samuel N. - wyższe wykształcenie, od półtora roku bezrobotny. Mimo 27 lat ciągle mieszkał z rodzicami, bratem i babcią. - To był spokojny chłopak. Nigdy nie widziałem, żeby się awanturował - mówi nam Henryk Radziszewski, sąsiad zabójcy. Równie spokojny Samuel N. był podczas przesłuchania w prokuraturze. - Ważył każde słowo. Czułam od niego chłód - opisuje prokurator Bonda. Z tych skąpych zeznań mordercy wynika, że Kamilka była zupełnie przypadkową ofiarą. Może wybrał ją, bo był pewien, że nie będzie się bronić?
Bo najpierw Samuel N. chciał zabić kogoś z urzędu pracy. Kiedy stracił prawo do zasiłku, postanowił zemścić się na urzędnikach, których za to obwiniał. Z siekierą ukrytą w reklamówce poszedł do urzędu pracy przy ul. Sienkiewicza. Krzyczał, był agresywny. Ale w końcu uznał, że jest za dużo ludzi. Wściekły wyszedł na ulicę.
Dochodziła godz. 12. W dłoni desperat ściskał torbę z siekierą. Szedł w stronę rynku. Wypatrywał ofiary. Spoglądał na twarze. Kalkulował. Mijał kolejne osoby, nieświadome, że za sekundę mogą zginąć. Ten spacer śmierci trwał 10 minut. Bo po tym czasie Samuel N. znalazł się na rynku. Do księgarni Atena wchodziła Kamila z mamą. Błyskawicznie podjął decyzję. Wyciągnął siekierę. Uderzył dziewczynkę w głowę. - Podczas przesłuchania mówił, że nie planował zabicia Kamili - wspomina prokurator Bonda. Prawie wpadł na dziewczynkę, uderzył odruchowo.
Szybko został złapany przez ludzi, którzy widzieli zajście. - Nie wyrywał się, był spokojny, opanowany. Pytaliśmy go, dlaczego to zrobił. Ale powiedział, że nie zamierza się tłumaczyć - opisuje Marek Białecki, który dopadł zabójcę. Dopiero podczas przesłuchania zaczął mówić.
- Miałam wrażenie, że pozbawiony jest uczuć. Nie przepraszał za to, co zrobił - podkreśla prokurator. Sąd zastosował wobec Samuela N. 3-miesięczny areszt. Za zamordowanie dziewczynki grozi mu dożywocie.
Zobacz: Kamienna Góra. Mordercy 10-letniej Kamili grozi LINCZ!