Gdy doszło do pożaru, pani Kasia była na podwórku, bo przyszedł listonosz z rentą. W domu na chwilę zostawiła synka. - Nie chciałam go ubierać, siedział grzecznie i oglądał telewizję - opisuje. Gdy rozmawiała z listonoszem, nagle usłyszała przerażający huk. W domu wybuchł piec, który znajdował się w przedpokoju. - Gdy dobiegłam do drzwi, płomienie zajęły już cały korytarz i jeden z pokoi - opowiada kobieta. Co sił w nogach ruszyła do sąsiada. - Błagam, pomóż mi. Mój dom płonie, a w środku jest Wiktorek! - płakała. Pan Andrzej ruszył natychmiast.
Zobacz też: McDonald's uratował mi życie!
- Wybiłem szybę, ale płomienie buchały już na zewnątrz. Postanowiłem wczołgać się do środka - opowiada. Chłopiec płakał, mężczyzna usłyszał go w zadymionym pomieszczeniu.
- Po prostu wziąłem go pod pachę i wyniosłem - mówi skromnie pan Andrzej, ale pani Kasia wie, że gdyby nie odwaga sąsiada, jej syn spłonąłby żywcem we własnym domu. - Bardzo dziękuję! Bardzo! - mówi kobieta ze łzami w oczach.
Każdy, kto chciałby pomóc w odbudowie spalonego domu Nowaczyków, może dzwonić pod nr 721-233-309