- W tym domu wszyscy się znają, jeden za drugim jest. Mieszkam na parterze. Razem ze mną były wnuki: Sara (19 l.), Denis (14 l.), Sonia (12 l.) i Kevin (11 l.). Była też moja córka Małgorzata Goryl. Na szczęście druga córka Roksana i wnuk Nikodem (1,5 l.) byli już poza mieszkaniem - mówiła pani Irena Sobolewska.
- Nie wiem, co wybuchło, ale huk był potężny. Ja zwykle wstaję wcześnie, bo muszę sobie zaaplikować insulinę. Myślałam nawet, żeby już zacząć budzić dzieci, ale potem stwierdziłam, że jest jednak za wcześnie. I wtedy bum. Poleciało wszystko, szkło latało jak pociski, jakiś taki dym był, kurz, że było mało co widać. Wszyscy się pobudzili. Był jeden szok. Zaczęliśmy uciekać. Tylko co włożyć na grzbiet i uciekać. Na szczęście jesteśmy cali i zdrowi. Dopiero do nas dochodzi to wszystko. Wiem, że nie ma państwa Kmiecik i trudno się z tym pogodzić. Bardzo sympatyczni, mili ludzie, chłopczyka mają Jeremiasza, ze dwa latka będzie miał - kontynuowała pani Irena. - Pomoc dla nas nadeszła bardzo szybko i jesteśmy za nią wdzięczni. Nie mamy dokąd wrócić. Gdzie się podziać – mówiła nam Irena Sobolewska, lokatorka z parteru kamienicy.
Pomoc nadeszła szybko
- Mamy mieszkania do zasiedlenia od zaraz. Możemy w nich umieścić potrzebujących choćby dziś. Proponujemy im mieszkania o podobnym metrażu i standardzie. Możliwie blisko dotychczasowego miejsca zamieszkania. Możemy też zaproponować inne mieszkanie, mniejsze na przykład, gdyby ktoś stwierdził, że mniejsze mu wystarczy – powiedział naczelnik Wydziału Budynku i Dróg Urzędu Miasta w Katowicach Roman Buła.