Nie kryła nigdy swojej orientacji seksualnej, fascynacji śmiercią, krwią, szatanem. Tym razem jednak straciła butę, wbijała wzrok w podłogę, z oczu ciekły jej łzy. Na sali rozpraw pojawiła się z rodzicami i koleżanką, z którą łączy ją związek lesbijski. Dziewczyny czule żegnały się przed wyprowadzeniem Luizy do policyjnego radiowozu. Prokurator żądał dla niej 25 lat więzienia. Sędzia uzasadnił swój 15-letni wyrok tym, że dziewczyna nie planowała zbrodni, a doszło do niej podczas przypadkowego spotkania na wiejskiej drodze i kłótni.
Wydarzyło się to w lutym dwa lata temu. Wieczorem w przydrożnym rowie znaleziono zwłoki emerytowanego kolejarza Wiesława Pudło. Na jego ciele - w okolicach szyi, tułowia i brzucha - znajdowały się rany kłute i cięte. Dzień później zatrzymano Luizę K. W chwili aresztowania jechała pociągiem do koleżanki. Policjanci odnaleźli wyrzucone przez dziewczynę przy trasie kolejowej do Radomia zakrwawione ubrania i nóż, którym zostały zadane śmiertelne ciosy. Luiza K. usłyszała zarzut zabójstwa. Mówiła, że niewiele pamięta, bo wracała z imprezy i była pijana i naćpana. Twierdziła, że to Wiesław Pudło ją napadł, a ona tylko się broniła. Po dwóch latach pobytu w areszcie decyzją Sądu Apelacyjnego w Lublinie wyszła na wolność. Nie stawiła się na dwóch rozprawach, bo według niej była źle zawiadomiona o posiedzeniach sądu. Przyjechała na ogłoszenie wyroku, licząc na to, że nie zostanie aresztowana do chwili uprawomocnienia się wyroku. - Dla mnie dostała za mało. Za to, co zrobiła, powinna do końca życia gnić w więzieniu - mówi Wiesław Pudło (70 l.), brat ofiary.