Po zeznaniach o kwiatach, tańcach do białego rana, czułych gestach i pocałunkach (czytaj "Agent obsypywał mnie pocałunkami") Beata Sawicka postanowiła wyjaśnić, po co były jej pieniądze od agenta CBA Tomasza Piotrowskiego. Jak twierdzi, to nie była łapówka za pomoc w znalezieniu gruntów na Helu, lecz pożyczka na kampanię wyborczą.
Podobno mówiła o tym na spotkaniu z drugim agentem Biura, rzekomym wspólnikiem biznesowym Piotrowskiego, przedstawiającym się jako Marek Przecławski, do którego doszło 5 września 2007 roku. Dlaczego na nagraniu z tego spotkania nic takiego nie słychać?
- Wtedy nie zwróciłam na to uwagi, ale ilekroć on coś mówił, nachylał się do kołnierza w swoim płaszczu, a gdy ja mówiłam - nie nachylał się tak. Dlatego w operacyjnym nagraniu naszej rozmowy tak dobrze słychać słowa agenta, a moich już nie - tłumaczyła w sądzie. Trzy dni później agent przyniósł jej do parku bukiet kwiatów i torbę z pieniędzmi.
Sawicka nie potrafiła jednak odpowiedzieć na pytanie sądu, jak zamierzała wytłumaczyć się z tej "pożyczki na kampanię" przed Państwową Komisją Wyborczą. Stwierdziła tylko, że "nie miała planu, jak te pieniądze rozdysponuje".