Sędzia Ryszard Milewski uważa się ZA POSZKODOWANEGO w wyniku PROWOKACJI DZIENNIKARSKIEJ

2012-09-16 11:07

To ohydna prowokacja. To paranoja - mówi prezes sądu w Gdańsku, po tym jak dał się przyłapać na tym, że gotów jest prowadzić sprawy pod dyktando polityków. Sędzia nie widzi w tym niczego złego. Pracuje, jakby nic się nie stało. Do dymisji podać się nie zamierza. Co więcej, uważa się za pokrzywdzonego.

Sprawiedliwy i bezstronny, niezależny i niezawisły - taki powinien być sędzia, który wydaje wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Czy jest taki i zawsze był Ryszard Milewski (51 l.), prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku? Sądził przestępców od 24 lat i miał dotąd raczej nieskazitelną opinię. Po prowokacji dziennikarzy z "Gazety Polskiej Codziennie" można w to wątpić. Przypomnijmy. Dziennikarz podał się za asystenta ministra Tomasza Arabskiego (41 l.) z Kancelarii Premiera i telefonicznie ustalał z sędzią szczegóły związane ze sprawą Amber Gold. Prezes sądu nie pokazał się jako niezależny i niezawisły, ale wprost przeciwnie. Zachowywał się tak, jakby miał spełnić życzenia urzędnika. m.in. zgadzał się, by przesunąć termin rozprawy, by pasował politykom, zapewniał, że ma zaufanych sędziów...

Dziennikarze opublikowali tę żenującą rozmowę, ale pan sędzia nie uważa, że zrobił coś złego. Co więcej, przystąpił do ataku. - To ohydna prowokacja - mówi o telefonie w "Piaskiem po oczach" w RMF FM. I dodaje, że nie powiedział niczego, co "by chybiło jego godności". Twierdzi też, że to, co ujawnili dziennikarze, jest zmanipulowane. Nie ma wszystkiego, co powiedział i "są dołączone rozmowy". Sędzia przypomina, że zażądał ścigania dziennikarza przez prokuraturę. Zrobił to natychmiast, kiedy dostał mejla. Miał się wtedy zorientować, że to "gruba prowokacja".

Wyjaśnienia prezesa sądu nie zadowoliły jednak m.in. ministra sprawiedliwości. - Wszyscy Polacy mogą się przekonać, jakie są kwalifikacje etyczne pana prezesa Milewskiego i przesłuchać sobie to nagranie - oświadczył Jarosław Gowin (51 l.). Chce go odwołać, ale czeka na to, co powie Krajowa Rada Sądownictwa (zbiera się ona 26 września). Po zasięgnięciu opinii KRS minister podejmie decyzję o jego odwołaniu lub nie. - Nie muszę być prezesem - oświadczył nieco urażony pan prezes. Na razie wypełnia swoje obowiązki, jak gdyby nic się nie stało.

W sprawach, które prowadził, oceniany był jako rzetelny, wnikliwy i skrupulatny. Pierwszy raz głośno zrobiło się o nim przy okazji tzw. afery sopockiej, w którą zamieszany był prezydent Sopotu Jacek Karnowski. W sprawie pojawił się wątek dilera samochodowego, który oferował prezydentowi auta po okazyjnych cenach. Gdy w sądzie Karnowskiemu stawiano zarzuty, diler samochodowy odwiedził dom Milewskiego. Po co? - Zna od lat moją mamę i ją odwiedził, ja wtedy byłem na zwolnieniu - tłumaczył wtedy Milewski. Sprawę zbadało CBA i Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku. Milewski złożył wyjaśnienia i na tym się skończyło. Jak będzie teraz?

Co było w fałszywym mejlu od arabskiego

- Dziennikarze Gazety Polskiej wysłali do prezesa sądu w Gdańsku maila podszywając się pod szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego (44 l.). Zasugerowali w nim, że premierowi byłoby na rękę, gdyby Marcin P. został zwolniony z aresztu. Prezes najwyraźniej zorientował się, że mejl został podrobiony, bo po jego otrzymaniu powiadomił prokuraturę, która teraz bada, czy reporterzy nie popełnili przestępstwa.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki