- Nie wiem, jak mam wam dziękować. Gdyby nie wy, już by mnie nie było - mówi wzruszony pan Grzegorz. Mężczyzna dochodzi do zdrowia pod opieką lekarzy w katowickim Górnośląskim Centrum Medycznym. Wie, że szczęśliwe zakończenie niespodziewanego ataku serca zawdzięcza strażnikom miejskim. - Jak tylko wyjdę ze szpitala, na pewno się spotkam z nimi, by uściskać im dłonie.
Dramat pana Grzegorza zaczął się bolesnym ukłuciem w klatce piersiowej. Mężczyzna upadł na chodnik, twarzą w dół. Stracił przytomność. Widząc zamieszanie na przystanku, strażnicy miejscy postanowili sprawdzić, co się dzieje. - Zobaczyliśmy leżącego człowieka - relacjonuje Henryk Zieliński. - Szybko zrozumieliśmy, że to nie żaden pijak, tylko ktoś, kto potrzebuje pilnej pomocy. Widzieliśmy już pianę na ustach, mężczyzna charczał, zaczął sinieć - dodaje strażnik.
Obaj strażnicy zabrali się do reanimacji. Henryk Zieliński robił masaż serca, a jego partner z patrolu Paweł Jaworski metodą usta-usta próbował przywrócić akcję oddechową. Wreszcie udało się! Pan Grzegorz odzyskał przytomność. Jednak tylko na krótką chwilę. Trzeba było rozpocząć akcję od nowa... - Ponowiliśmy reanimację i kontynuowaliśmy ją aż do przyjazdu pogotowia. Gdy przyjechali lekarze, przejęli od nas mężczyznę - mówi Paweł Jaworski.
Grzegorz Skiba ma nadzieję, że strażnicy dostaną jakiś medal. Oni twierdzą, że po prostu wykonywali swoją pracę.