Wśród ponad 120 myśliwych należących do Koła Łowieckiego Darz Bór w Sieniawie o historii, która wydarzyła się 27 stycznia tego roku, wiedzą wszyscy.
Wspomina jeden z nich: - Było tuż przed godz. 19.00. W lesie padły dwa strzały. Znajomy, który był w tej okolicy, postanowił sprawdzić, kto strzela - opowiada. Po dwóch godzinach znalazł auto, a w nim Zdzisławę P. z dwoma innymi myśliwymi, którzy przyjechali aż spod Biłgoraja. Nie potrafiła powiedzieć, co robi w lesie o tej porze. Nocą raczej się przecież nie poluje...
- W samochodzie mieli dwa załadowane sztucery, nieschowane w futerały. Strzelali loftkami, to również niedozwolone - wymienia grzeszki policyjnej żony. Loftki to tzw. wilczy śrut mający większy rozrzut, dzięki któremu łatwiej trafić w cel. To bezwzględnie zabronione. W bagażniku przykryty kocem leżał wypatroszony dzik.
- Jedziemy z tym do skupu - miała się usprawiedliwiać.
- Ale w sprawozdaniu z polowania nie wpisała żadnej ustrzelonej zwierzyny, musiała to zrobić przed załadunkiem - opowiada inny myśliwy. Podobno tłumaczyła, że na mrozie zgrabiały jej ręce i chciała to zrobić później. Albo nie chciała rozliczyć się z ubitej zwierzyny...
Na miejscu pojawiła się policja z Sieniawy i zabezpieczyła dowody, a sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Przeworsku. Ponieważ dotyczyła jednak żony wysoko postawionego policjanta, więc 5 lutego przekazano śledztwo do Prokuratury Rejonowej w Przemyślu. - Istnieją wątpliwości co do legalnego pozyskania zwierzyny - przyznaje jej szef prok. Marek Ochyra.
To jeszcze nie koniec. Kilka dni wcześniej, 24 stycznia, w okolicy znaleziono patroszki, czyli wnętrzności brzemiennej lochy. W tym czasie polowała tam jedynie Zdzisława P. Czy to również jej sprawka? Kobieta z "SE" nie chciała rozmawiać.