Dziennikarz "Super Expressu" zakradł się do dwóch łódzkich szpitali, by to sprawdzić i podobnie jak tamta niezrównoważona kobieta, reporter bez problemu dostał się do pomieszczeń, gdzie przebywają bezbronne maluchy.
Nikt z personelu nie zainteresował się nawet, że po oddziale położniczym kręci się podejrzany mężczyzna. Nikt też go nie zatrzymał, gdy wychodził ze szpitala, skrywając za pazuchą lalkę, która przecież mogła być dzieckiem!
Koszmarna historia 2-dniowego Igorka, który w tę sobotę został porwany ze Szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie, wstrząsnęła całą Polską. Wszyscy pytali, jak to możliwe, że naćpana 21-letnia Ewelina G. bez problemu porwała maleństwo. Wstrząśnięci tą historią postanowiliśmy sprawdzić, jak szpitale dbają o bezpieczeństwo noworodków. I niestety na jaw wyszła przerażająca prawda - te maleństwa nie są bezpieczne, w każdej chwili mogą stać się ofiarą szalonych porywaczy.
Dochodziła godzina 9.30, kiedy nasz reporter pojawił się w drzwiach Szpitala im. Madurowicza w Łodzi. Niezatrzymany i niepytany przez nikogo mógł przechadzać się korytarzami, podchodził do łóżeczek ze śpiącymi dzieciątkami i robił im zdjęcia. Gdyby chciał uprowadzić któregoś z maluchów, nie miałby z tym żadnych kłopotów.
Nikogo nie zainteresowała jego obecność na oddziale. Choć spędził tam kilkadziesiąt minut, nikt nie zapytał, co robi. Pielęgniarki krzątały się zajęte swoimi sprawami, lekarzy w ogóle nie było widać. Choć od weekendu cała Polska żyje sprawą uprowadzonego noworodka, nikt z obsługi tego szpitala nie interesował się, co obcy mężczyzna robi wśród dzieciątek.
Nie chciało nam się w to wierzyć! Ale okazało się, że dokładnie taką samą sytuację zastaliśmy w Szpitalu im. Kopernika - zero pytań, zero kontroli. A tam nasz reporter zdecydował się na wyjątkowo radykalny krok.
Najpierw kręcił się wśród śpiących maleństw, aż w końcu z torby wydobył lalkę do złudzenia przypominającą noworodka. Owinął "dziecko" w becik, nieudolnie ukrył pod bluzą i... spokojnym krokiem wyszedł ze szpitala. Powoli szedł korytarzem, opuścił oddział, potem budynek. Nikt go nie zatrzymał, nikt nie zwrócił na niego uwagi.
A był to środek dnia, gdy większość personelu szpitala jest w pracy! Wieczorem, gdy na oddziale zostają już tylko dyżurni lekarze i pielęgniarki, psychopata chcący porwać dziecko mógłby szaleć tam do woli - wynieść kilkudniowe dziecko, tak jak z krakowskiego szpitala Ewelina G. wyniosła malutkiego Igorka.
Jak to możliwe, że porwanie dziecka ze szpitala jest tak łatwe? - Żaden szpital w Polsce nie jest w stu procentach zabezpieczony przed tego typu przypadkami - rozkłada ręce dyrektor Szpitala im. Madurowicza Jacek Marynowski (46 l.). - Rotacja pacjentek jest bardzo duża. Wychodzą po trzech dniach od porodu, na ich miejsce trafiają następne. Nie ma więc możliwości, by pamiętać twarze matek, ojców i wszystkich innych osób, które mogą zbliżać się do danego dziecka - wyjaśnia.