Gdy w listopadzie ubiegłego roku Anna Szymecka dowiedziała się, że jest chora na nowotwór, nie domyślała się, że walka z niszczycielską chorobą nie będzie jej największym problemem. - Zaczęło się od nowotworu szyjki macicy, ale szybko okazało się, że mam przerzuty do płuc i węzłów chłonnych - opowiada pani Ania. Nie poddała się, walczy. Od tamtego czasu przyjęła już pięć cykli chemii. Najgorsze jednak było to, co przydarzyło się kobiecie po powrocie z centrum onkologii. - Po chemiach zawsze źle się czułam, ale tego dnia dostałam wysokiej gorączki - mówi pani Ania, a jej mama opisuje to jako zapaść.
- Nie było z nią kontaktu, straciła przytomność. Nie wiedzieliśmy, jak mamy jej pomóc - mówi pani Maria Łoboda. Kobieta chwyciła więc za słuchawkę i wykręciła numer pogotowia. - Opowiedziałam, co się dzieje - mówi pani Maria. Niestety, zamiast pomocy została odesłana z kwitkiem. - Usłyszałam, że do gorączki nie przyjadą. Mieliśmy się sami kontaktować z lekarzem, więc sami zawieźliśmy córkę do szpitala taksówką - mówi pani Maria.Dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Pile, przy którym działa pogotowie ratunkowe, nie ma nic do zarzucenia swoim pracownikom.
Zobacz: Aż dwie trzecie Polaków zarabia mniej niż średnia krajowa