Kiedy ojciec Stanisław G. we wtorkowe popołudnie nie pojawił się wśród innych mnichów na kolacji, paulinów wcale to nie zaniepokoiło. Zakonnik często pościł. Żył o suchym chlebie i wodzie, nie w głowie były mu frykasy. Nikomu przez myśl nie przeszło, że pobożny, bogobojny, uczciwy i troskliwy duszpasterz nosi w sobie jakąś tajemnicę i że niespodziewanie pożegna się ze światem. Ci, którzy znali kapłana, mówią, że na pewno nie zrobił tego pochopnie, pod wpływem chwili. Wszystko musiał mieć dokładnie przemyślane i zaplanowane. Wyszedł ze swojej celi ze sznurem w ręce, przeszedł przez dziedziniec klasztoru do kaplicy i wydał na siebie wyrok śmierci. Przerzucił sznur przez drewnianą belkę, zacisnął na szyi pętlę.
Dopiero następnego dnia, gdy nie pojawił się na modlitwach ani w kościele, współbracia zaczęli poszukiwania. Na ratunek dla mnicha było jednak za późno
- Takiego księdza się nie zapomina - mówi Józef Kwiatkowski (61 l.), sołtys Brdowa. - Spokojny, zrównoważony, zawsze pomocny. Dużo robił dla parafii, a nigdy nie dopominał się o pieniądze. Za każdy grosz powiedział szczere Bóg zapłać - dodaje i wylicza zasługi przeora. - Wyremontował klasztor, rozbudował dom pielgrzyma, dwie zakrystie wyposażył, chciał malować parkan przed kaplicą. Miał jeszcze tyle planów, tyle chciał zrobić dla zakonu i parafii - zawiesza głos pan Józef.
W sobotę w południe na Jasnej Górze paulini pochowali swojego współbrata. Za trumną jechała na wózku inwalidzkim zapłakana matka przeora.
- Będziemy prosili Boga, aby go oczyścił od wszelkiej winy i dopuścił do społeczności świętych - mówił podczas kazania biskup Jan Wątroba, który przewodniczył mszy żałobnej. Ojciec G. spoczął na cmentarzu św. Rocha w grobowcu paulińskim.