Właścicielka psa jest wstrząśnięta. - Wykastrowali mi Kazika, chociaż musieli wiedzieć, że ma pana - twierdzi Sylwia (27 l.) z Poznania.
Kazik to nie pierwszy lepszy kundel. To rasowy akita inu - szpic hodowany pierwotnie w Japonii. Ma rodowód, a jego właścicielka wiązała z nim wielkie plany na przyszłość. Miał zdobywać laury na wystawach i płodzić rasowe potomstwo.
Wszystkie marzenia pani Sylwii runęły, gdy zwierzę uciekło z domu. - Psu udało się przeskoczyć ogrodzenie - opowiada kobieta. - Gdy nie mogłam go znaleźć, zadzwoniłam do straży miejskiej. Dowiedziałam się, że został złapany i oddany fundacji "Akity w Potrzebie" - wspomina. Poczuła ulgę. "Kazik jest cały i zdrowy" - pomyślała. Okazało się, że i owszem, zdrowy jest, ale nie cały... - Nie mogę się z tym pogodzić, pies jest zachipowany i ma tatuaż, wiedzieli, że nie jest bezdomny. Na koniec jeszcze chcieli, żebym za jego kastrację zapłaciła 500 złotych - mówi pani Sylwia, która nawet nie próbuje ukryć swojej złości. Marek Łomiński z fundacji nie ma sobie nic do zarzucenia. Pies się błąkał, więc trzeba było się nim zająć. - Nikt nie został skrzywdzony - mówi. - Spotkamy się w sądzie, na pewno tego tak nie zostawię. Jeszcze w poniedziałek do sądu wpłynie pozew - zapowiada właścicielka Kazika.