Starannie ukryty magazyn z wejściem zamaskowanym panelem przybitym gwoździami. To tam, w zakamarkach ubojni w Białej Rawskiej, policja znalazła 100 ton nielegalnego, bo nieposiadającego żadnych dokumentów, mięsa. Czy to możliwe, że to padlina, która, o zgrozo, mogła trafić na nasze stoły? - Zakończyliśmy już oględziny i pobraliśmy próbki - mówi rzecznik łódzkiej prokuratury Krzysztof Kopania. - Za wcześnie, by stwierdzić, czy to padlina. Wyniki badań poznamy za parę tygodni - dodaje.
Jak śledczy wpadli na trop tej afery? Wszystko zaczęło się w połowie marca, gdy zatrzymano do kontroli transport bydła jadący do ubojni w Białej Rawskiej. W samochodzie wieziono 9 padłych krów i kilka ledwo żywych. Parę kilometrów od zakładu odkryto wtedy chłodnię z 19 tonami mięsa bez dokumentów. 94 palety z kolejnymi 100 tonami znaleziono w zeszłym tygodniu. Trzeba było paru dni, by śledczy wszystko policzyli. - Właściciel ubojni Piotr M. (43 l.) usłyszał zarzuty usiłowania oszustwa, oszustwa i naruszenia ustawy o ochronie zdrowia zwierząt oraz o zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt - mówi Kopania. - Zarzuty mogą ulec zmianie, jeśli badanie wykaże, że mięso stanowiło zagrożenie dla zdrowia i życia - dodaje. Wiadomo już, że mięso trafiło do 16 zakładów w 5 województwach: łódzkim, mazowieckim, wielkopolskim, dolnośląskim i śląskim. Czy właściciele tych zakładów wiedzieli, jakie mięso kupują i czy rzeczywiście konsumenci jedli parówki z padliny? Śledztwo trwa.