Był czwartek, kilka minut po godzinie 11. Pani Natalia razem ze swoimi pociechami Bartkiem (3 l.) i Kubusiem (2 l.) podjechała seatem ibizą pod szkołę przy ul. Konopnickiej w Skierniewicach, do której chodzi jej najstarsza córka. Auto należy do jej ojca. Kobieta zostawiła chłopców na chwilę w samochodzie, a sama poszła odebrać dziecko. Gdy po kilku minutach wróciła, z przerażeniem zobaczyła, że na tylnej kanapie, gdzie siedzieli chłopcy, szaleje ogień.
Patrz też: Pożar w San Francisco: Płomienie wystrzeliły na 300 metrów w niebo - ZDJĘCIA!
- Bartek chyba się odpiął i próbował się ratować - opowiada zapłakana matka. - Leżał na ziemi, był półprzytomny. Kuba siedział przypięty pasami. Ogień opalał mu twarz i rączkę. To było przerażające. Jak to się mogło stać?
Nieprzytomni chłopcy śmigłowcem zostali przetransportowani do szpitala w Łodzi.
- Są w stanie ciężkim, ale stabilnym - mówi doktor Zbigniew Jankowski (53 l.), zastępca dyrektora do spraw medycznych. - Na razie walczymy o życie tych chłopców. Leczeniem zajmiemy się później. Cztery najbliższe doby mogą być przełomowe.
W czwartek późnym wieczorem udało się przesłuchać zszokowaną mamę chłopców. Twierdzi, że nie wie, co mogło spowodować pożar.
Wczoraj samochód badał biegły z zakresu pożarnictwa. - Ze wstępnych ustaleń wynika, że wewnątrz samochodu doszło do zaprószenia ognia - mówi Krzysztof Kopania (45 l.), rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Na razie nie wiadomo, co było tego przyczyną. Między siedzeniami znaleziono zapalniczkę, ale na chwilę obecną trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to ona była źródłem ognia.
Przeczytaj koniecznie: Rumunia: Noworodki zginęły w pożarze na porodówce (ZDJĘCIA)