Skutki globalnego kryzysu nie ominą Polski

2009-01-13 3:40

Specjalnie dla nas prof. Witold Orłowski analizuje światową oraz polską gospodarkę w ubiegłym roku i kreśli perspektywę na rok 2009.

"Super Express": - Jak Polacy będą wspominać 2008 r. w aspekcie gospodarczym?

Prof. Witold Orłowski: - Gdybyśmy nie czytali gazet, nie oglądali telewizji i nie słuchali radia, to - no, może poza giełdą - nie wiedzielibyśmy, że w Polsce jest jakiś kryzys. Bo u nas "zabawa" dopiero się zacznie. Przez większą część roku wszystko rosło - produkcja, dochody, zatrudnienie. Ale media nie myliły się - cięższe czasy nadchodziły i... w końcu nadeszły. Ten rok będzie cięższy od poprzedniego.

- Na świecie już poprzedni rok nie był lekki...

- Zdecydowanie. USA czy Niemcy już tkwią w głębokim kryzysie. I właśnie dlatego wiemy, że i Polski ta zmora nie ominie, bo nasza gospodarka jest powiązana z gospodarką światową. Zresztą nie ma takiego kraju, który nie byłby z nią powiązany. Właśnie dlatego mówimy o kryzysie globalnym. Jeżeli Niemcy kupują mniej samochodów, odczuwają to także polskie fabryki samochodów - i takie przykłady możemy mnożyć.

- Nie widać żadnego światełka w tunelu?

- Jeżeli chodzi o Polskę, to i tak nasza sytuacja będzie znacznie lepsza niż wielu bogatszych od nas krajów. Mam nadzieję, że uda się uniknąć wysokiej recesji. Ale nie ma co się oszukiwać, będzie ciężko. O dokładne prognozy jednak trudno. Chociażby dlatego, że nikt nie wie, jak długo potrwa kryzys w USA: pół roku, rok czy półtora roku. Podobnie rzecz się ma z Wielką Brytanią. To najprawdopodobniej dotknie Polaków, którzy znaleźli tam zatrudnienie, gdyż masowo będą tracić pracę.

- Czy później narodzi się nowy, lepszy świat, czy też powróci do tych samych mechanizmów, które wywołały plagę kryzysu?

- Świat odrobi tę lekcję. Zapamiętamy, że nie wolno aż tak igrać z ryzykiem, jak robili to amerykańscy specjaliści od bankowości. Na pewno dojdzie do wielu zmian. Ale czy one wystarczą do tego, aby uchronić nas przed następnym kryzysem, np. za dziesięć lat? Podstawowym problemem jest to, że te zmiany dopiero trzeba wymyślić. Potem trzeba je wprowadzić - a to nie mniej trudne zadanie, bo wymaga zgody wielu państw. No i w końcu trzeba potrafić je wyegzekwować.

- Trudne czasy chyba rodzą koniunkturę na odważne posunięcia...

- Kryzysy spełniają w gospodarce rolę oczyszczającą. Okazuje się wówczas, które firmy są naprawdę dobrze zarządzane. Ludzie zaczynają rozumieć, że cały czas trzeba się dokształcać - że trzeba mieć umiejętności, których się nie chciało nabywać w łatwiejszych czasach, bo po co, skoro praca i tak czekała na człowieka. Rządom łatwiej jest przeforsować reformy, o których w czasach prosperity nikt nie chce słyszeć. Proszę sobie przypomnieć sytuację w Polsce sprzed dwóch, trzech lat. Mieliśmy błyskawiczny wzrost gospodarczy, więc teoretycznie był to idealny czas na wprowadzanie reform. Powszechnie oskarża się rząd PiS, że ich nie wprowadzał. Ale moim zdaniem to większość Polaków nie chciała wtedy reform.

- Jak to możliwe, że ekonomiści odpowiednio wcześnie nie potrafili przewidzieć katastrofy?

- Dyskusja na temat tego, czy w sektorze finansowym nie powstaje tzw. bąbel spekulacyjny, toczyła się od lat. Wielu ekonomistów ostrzegało, że nie jest dobrze. Ale skoro gospodarka kwitła, nikt poza ekonomistami nie był zainteresowany w analizowaniu, czy jest tak dobrze, jak się wydaje. Jednak rzeczywiście nikt nie wiedział, kiedy ten kryzys nastąpi. Ja już przed laty prognozowałem, że dojdzie do niego w 2011 roku. Tak to jednak jest, że każdy kryzys zaskakuje swoją formą. Ludzie przecież są pomysłowi. Wymyślają nowe, ryzykowne instrumenty finansowe, których istnienia reszta świata się nie domyśla. Ekonomiści analizują je dopiero po fakcie - i dopiero wówczas są w stanie powiedzieć, czego nie robić, aby w przyszłości nie doszło do takiej czy innej katastrofy. Ale ekonomiści nie są w stanie powiedzieć ludziom, czego mają nie wymyślać.

- Czy są jakieś grupy interesów, a może państwa, które zyskają na tym kryzysie?

- Przez chwilę niektórym państwom, np. Rosji, wydawało się, że zyskują na kryzysie. Ale szybko się okazało, że wszystkie kraje stracą i pytanie brzmi tylko, który kraj więcej, a który mniej. Jednak są grupy, które zyskują. Weźmy przykład: ceny nieruchomości gwałtownie spadają, więc jeżeli ktoś ma pieniądze i chce nabyć nieruchomość - zyskuje. Tylko że gdy jest kryzys, mało ludzi ma pieniądze.

Prof. Witold Orłowski

Były szef zespołu doradców ekonomicznych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Obecnie główny doradca ekonomiczny PricewaterhouseCoopers

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki