Joasia zniknęła nagle w 2006 roku. Wybierała się do Katowic na egzamin uczelniany. Miała dojść na stację kolejową w Goczałkowicach. Jak się okazało, nigdy tam nie dotarła... Rodzina szukała jej wszędzie, nawet za granicą. Na próżno. Marek Z. pracował wtedy w barze niedaleko stacji.
Akurat sprzątał, gdy zobaczył nadchodzącą dziewczynę. Poszedł za nią, zrzucił z niewielkiego nasypu i próbował zgwałcić. Nie powiodło mu się, więc roztrzaskał jej głowę kamieniem. Potem ciało przysypał gałęziami.
Po dziewczynę wrócił w nocy. Wrzucił ją na taczki i wywiózł głęboko w las. Tam zakopał. Okrutna prawda wyszła na jaw w listopadzie ubiegłego roku. Wtedy do sieci komórkowej zalogował się telefon, który należał do Asi.
Przyznał się do morderstwa studentki
Policja szybko wytropiła jego użytkownika - Marka Z., który pracował przy wyrębie lasu pod Legnicą. Przyznał się, że zamordował studentkę i pokazał, gdzie ukrył jej zwłoki. - Pamiętam, że rozmawiałam z nim w barze. Patrzył mi w oczy. Powiedział, że nie widział żadnej dziewczyny przechodzącej w pobliżu. A w tym czasie nasze dziecko leżało już zakopane w ziemi... - płacze matka zamordowanej.
Marek Z. odpowiada za morderstwo i usiłowanie gwałtu. Za to, co zrobił, grozi mu dożywocie.
Rodzice liczą na wysoki wyrok. - Tak naprawdę dla niego nie ma w Polsce kary. Powinien zostać skazany na śmierć - mówi Kazimierz Surowiecki (50 l.), ojciec Joasi.