- Jeżeli mieliście dowody na to, że jest osobą (Durczok – red.) podejrzewaną dlaczego nie zaczęliście całej publikacji od tego, co zrobiliście dzisiaj? Dlaczego wypuściliście rybkę tylko? Bo co? Bo chcieliście go niszczyć przez trzy tygodnie. (…) Facet jest w szpitalu - pytał Jastrzębowski.
Na Majewskim nie zrobiło to jednak większego wrażenia. - No i co z tego , że jest w szpitalu (Durczok – red). Ja też byłem w szpitalu. Co to ma do rzeczy? Błagam… (…) Mieliśmy opowieść znanej gwiazdy telewizji, która nie pozwoliła powiedzieć, o kogo chodzi. Nie było jej zgody na to, chciała opowiedzieć o pewnym problemie, który nie dotyczy tylko środowisk mniej znanych , ale właśnie dziennikarzy. (…) My nie podaliśmy informacji, że chodzi o Kamila Durczoka. To środowisko dziennikarskie wskazało na niego. (...) Nie przekazywaliśmy podprogowo informacji, że to jest Durczok - tłumaczył naiwnie dziennikarz "Wprost".
Zobacz: Wprost: "Przypadków molestowania i mobbingu dopuszczał się Kamil Durczok, szef Faktów"
I tu pojawia się temat metody działania dziennikarzy "Wprost". Metody arbitralnej i bezpardonowej, polegającej na wchodzeniu z butami w życie prywatne człowieka i publikowaniu informacji, kto co w domowych pieleszach chowa. Nieujawnianie tożsamości oskarżającej i oskarżonego. Zostawienie pustej luki na nazwisko, które - na co dziennikarze "Wprost" chyba liczyli - miała wypełnić opinia publiczna.
Jeżeli Kamil Durczok rzeczywiście dopuszczał się mobbingu i molestowania seksualnego, dlaczego "Wprost" nie napisał o tym w pierwszym artykule? - Najpierw pisano o molestowaniu seksualnym i wszycy czekają , kto to molestował i w niedzielę pokazuje się na TT i FB okładka. (…) I co się dzieje? Wszyscy wiedzą , że chodzi o Kamila Durczoka, który molestował. (…) Tam nie ma o molestowaniu ani jednego słowa. A materiał kończy się jednym cudownym zdaniem, że w następnym tygodniu znowu będzie o molestowaniu... - komentuje Jastrzębowski i kwituje stanowczo: "To była kwintesencja świństwa to, co zrobiono Kamilowi Durczokowi."