W ubiegłym tygodniu premier Donald Tusk zaproponował, aby na czas kryzysu partie zrezygnowały z pieniędzy, które dostają z budżetu, czyli tak naprawdę z pieniędzy podatnika. Pomysł spotkał się - co nie dziwne - z pozytywnym odbiorem społecznym. Z pozytywnym odbiorem przez partie było gorzej.
Jednak po kilku dniach okazało się, że trudno nie zgadzać się na ograniczenie subwencji dla partii, gdy oszczędzać musi nie tylko rząd, ale przede wszystkim zwykli Polacy. Teraz pojawiają się pomysły, jak oddać jak najmniej.
Zdaniem Janusza Szmajdzińskiego z SLD, można jedynie zastanawiać się nad ograniczeniem, a nie zawieszeniem pobierania pieniędzy, bo "działalności partii nie można zawiesić". Poza tym, według niego, najwięcej powinno się zabrać największym partiom.
- Po połowie zabrać PO i PiS, a SLD i PSL 10 procent. Według tego, co się dostaje, taki powinien być parytet - powiedział Szmajdziński w Radiu ZET.
Jego zdaniem, w ramach oszczędności należy skończyć z finansowaniem spotów i billboardów. Lewica proponuje, aby partie jak najszybciej zwróciły otrzymane środki i zrezygnowały z kosztownych kampanii promocyjnych i wyborczych. - Wybory do PE powinny się już odbywać bez spotów wyborczych w telewizji - powiedział Szmajdziński.