Majowa powódź, która niemal doszczętnie zniszczyła południe Polski w samym tylko Sandomierzu pochłonęła pięć ofiar. Prokuratura Rejonowa ustala czy do śmierci ludzi nie przyczyniły się zaniedbania władz. W „Gazecie Wyborczej Kielce” czytamy, że wielu mieszkańców nie wiedziało, że wielka woda nadciąga na rzekę i trzeba się ewakuować.
- Postępowania w sprawach pięciu utonięć planujemy połączyć w jedno śledztwo i rozszerzyć o wątek obejmujący sprawdzenie sposobu przeprowadzenia ewakuacji - zapowiada w „GW” Małgorzata Sowińska-Lalek, p.o. prokuratora rejonowego w Sandomierzu.
Wały przeciwpowodziowe nie wytrzymały naporu fali kulminacyjnej na Wiśle. W nocy 19 mają prawa cześć Sandomierza znalazła się pod wodą. Służby ratunkowe, strażacy, wojsko i policjanci pomagali ludziom opuszczać zalane domy, ale pięć osób nie doczekało się pomocy.
Śledczy sprawdzają jak doszło do utonięć, ustalają kiedy dokładnie zapadła decyzja o ewakuacji. I dlaczego wielu mieszkańców nic o niej nie wiedziało. Nie było syren alarmowych ani dzwonów kościelnych, które ostrzegałyby ludzi przed powodzią.
Burmistrz Jerzy Borowski na jednym ze spotkań z rozgoryczonymi mieszkańcami zatopionego osiedla tak odpowiadał na zarzuty : - Dlaczego nikt nie był mi w stanie odpowiedzieć jaka będzie woda? Jak pytałem, co mam robić starosta mi odpowiedział: "a rób co chcesz" – pisze „GW”.
Starosta Stanisław Masternak na to samo pytanie tak odpowiadał mieszkańcom: - Około godz. 23 sztab się rozszedł, burmistrz wyszedł ze sztabu z zamiarem ewakuacji. Pytajcie burmistrza.