Pan Ryszard (+60 l.) umierał wysoko na dźwigu, ale nikt z pracowników budowy tego nie zauważył. Nikogo nie zdziwiło, że mężczyzna po skończonej pracy nie odbił karty na bramkach, z nikim nie rozmawiał. Rano na żurawiu martwego operatora znalazł syn. Gdy wieczorem pytał ochroniarzy czy widzieli ojca, ci nie wpuścili go na żurawia. Teraz Dariusz i Łukasz Kawa - synowie pana Ryszarda - oraz związek zawodowy operatorów walczą o wyjaśnienie sprawy. Jednak śledztwo w sprawie śmierci Ryszarda zostało zawieszone na osiem miesięcy z powodu zmiany biegłego.
- Po śmierci taty nikt się z nami nie kontaktował, nikt nawet nie przeprosił. Gdy znalazłem tatę i na budowie zrobił się syf, kierownictwo przyjechało ale tylko po to aby poustawiać barierki, poprawić BHP. Brat mnie odciągał, bo chciałem ich po mordach bić - wspomina Darek.
Rzecznik dewelopera zapewniał nas, że firma zrobi wszystko, aby wyjaśnić śmierć pana Kawy. Jednak rodzina zmarłego ma inne poczucie.
- Jak można było zapomnieć o człowieku. który siedząc na górze odpowiadał za kilkudziesięciu ludzi na dole? - zastanawia się pan Łukasz. - Teraz my chcemy, żeby śmierć ojca nie poszła na marne, żeby ludzie dowiedzieli się jaki tu panuje syf – mówią synowie.